Najpierw
był huk. Potem coś sturlało się po schodach i wydało z siebie
jęk. Jeszcze później trzasnęły drzwi i ktoś zdyszanym głosem
krzyknął:
—
Gburek, ty mały palancie, zostaw to!
Scorpius
Malfoy, wyglądający jakby porwało go tornado i wypluło w upalnym
miejscu, wyrwał małemu skrzatowi zegarek i schował go do kieszeni,
od razu zapinając jej zamek, jakby się bał, że inaczej przedmiot
sam wskoczy z powrotem prosto w łapy stworzenia.
Chłopak przetarł spoconą twarz koszulką i posłał skrzatowi
spojrzenie pełne furii.
Gburek schylił głowę, ale nie wyglądał na skruszonego. Niezbyt
przekonująco szarpał długimi paluchami skraj swojego białego
ubrania, które dała mu Astoria Malfoy. Nawet gdyby Scorpius był
idiotą, tak jak wszyscy sądzili, na pewno nie dałby się nabrać
na to, że stworzeniu jest przykro. Skrzat był małym, przeklętym
skurczybykiem, trzymanym tutaj tylko dlatego, bo jego właścicielka
nie dałaby rady utrzymać w czystości tak wielkiego domu,
jednocześnie zajmując się drobnymi zadaniami w redakcji
„Czarownicy”. Draco i Scorpius tolerowali skrzata jedynie po to,
żeby Astorii nie było przykro. Jedno z poświęceń, których młody
Malfoy nie potrafił zrozumieć, ale znaczące spojrzenie ojca
potrafiło go przekonać, że drążyć zdecydowanie nie warto.
— Mały złodzieju, miałeś nie sprzątać w moim pokoju.
— Gburek nie złodziej, Gburek wypełnia polecenia swojej pani —
odparł skrzat, potakując swoim słowom z taką pasją, że uderzył
się kilka razy długim nochalem w pierś. Wygładził włosy w
ilości średniej dwa na krzyż na jajowatej głowie i posłał
Scorpiusowi jeden z najbardziej fałszywych uśmiechów, jakie
chłopak widział. Malfoy miał ochotę zrobić mu krzywdę.
— Ja też jestem twoim właścicielem — warknął. — I kiedy
mówię, żebyś trzymał się z daleka od moich rzeczy, to właśnie
mam na myśli.
— Pani mówiła...
— Moja matka może mówić „cały dom”, ale na pewno nie miała
na myśli grzebania w moim kufrze, mała szkarado. Jeszcze raz złapię
cię na wynoszeniu moich rzeczy i będę musiał ganiać cię po
całym domu, urwę ci tę twoją brzydką głowę i wyleviosuję na
księżyc, zrozumiałeś? Nie żartuję.
Gburek ukłonił się, burknął coś pod nosem i oddalił się na
krzywych nogach przypominających dwa szparagi. Scorpius westchnął
ciężko i wrócił do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Musiał
być bardziej uważny. Schował zegarek do kufra, pomiędzy
zeszłoroczne śmieci, a ten mały szpieg już go wygrzebał i
zamierzał pewnie pokazać ojcu. Może ojciec kazał Gburkowi to
robić? Wydało mu się to jednak nieprawdopodobne, bo zazwyczaj ojca
nie obchodziło, co jego syn trzyma w pokoju, byle nie puścił domu
z dymem. No, ewentualnie nie trafił do Azkabanu za ukrywanie smoka
pod łóżkiem.
Scorpius usiadł przed kufrem i machnął w jego stronę różdżką.
Stary kałamarz podskoczył i opadł po chwili na okrągły dywan,
wylewając nań resztkę atramentu.
— Cholera.
— Uważaj na słowa.
Chłopak
podskoczył i odwrócił gwałtownie głowę. Ojciec wszedł
bezszelestnie do pokoju i oparł się o ścianę, ręce trzymając
skrzyżowane na piersi. Ostatnimi czasy snuł się po domu jak duch,
z braku lepszego zajęcia niż czekanie, aż w Ministerstwie się
przekonają, że popełniają błąd, dając mu jakieś ochłapy, nie
pełny etat. W czarnej
marynarce, czarnych spodniach, czarnej koszuli i z bladą skórą
współgrającą z prawie białymi włosami prezentował się jak
zjawa przywoływana Kamieniem Wskrzeszenia. Albo jakaś nocna mara
odpędzana Lumosem rzuconym od niechcenia. Chociaż... prawdę
mówiąc, gdyby ktoś próbował rzucić w ojca zaklęciem, zwłaszcza
tak lekceważąco, najprawdopodobniej obudziłby w nim żądzę
mordu. A patrząc po tym, jakim Draco Malfoy stał się
niezainteresowanym światem, zgryźliwym facetem po czterdziestce, to
byłby wyczyn.
— Dlaczego wrzeszczałeś na skrzata? — spytał w końcu Draco
tonem uprzejmej pogawędki.
— Nie wrzeszczałem, zwracałam mu uwagę.
Ojciec skrzywił się.
— Lepiej pakuj się do szkoły, nie można patrzeć na ten syf w
twoim kufrze.
— Pakuję się, ale ten mały zgred chodzi i kradnie mi rzeczy.
— Jakie rzeczy?
— No, szkolne. Jakie inne rzeczy można kraść z kufra? Przecież
nie wręczy sobie śmierdzącej skarpety. Chce, żebyśmy sami go
wyrzucili.
— Kręcisz — stwierdził w końcu Draco, najwyraźniej zmęczony
słuchaniem słabych wymówek syna. — Pakuj się. Jest już wpół
do dziesiątej. Jak znowu się spóźnimy, matka urwie nam głowy.
Nie martwię się o twoją, już i tak wyglądasz w tej czapce jak
klaun, Scorpiusie. Niedługo zaczniesz palić mugolskie papierosy.
Uśmiechnął się lekko, acz złośliwie i wyszedł z pokoju, ale
dopiero minutę później Scorpius odważył się pokazać mu język.
Gdyby ojciec nagle zawrócił, pewnie rzuciłby w niego jakimś
urokiem. Nie uśmiechało mu się rozpoczynać nowego roku szkolnego
z napuchniętym językiem, wyłażącym z ust jak jakaś wielka
parówka.
Poza
tym, Scorpius bardzo lubił swoją czapkę z daszkiem, którą
znalazł w zeszłym roku na błoniach. Czuł się w niej jak jakaś
Fatalna Jędza nowej generacji, taka bardziej cool
od tych znanych muzyków z alternatywnych magazynów muzycznych jego
przyjaciółki, zachwycającej się wszystkimi basistami świata
magicznego. Imogen miała słaby gust do facetów, ale te jej gazetki
czasem się przydawały, kiedy Malfoy próbował udowodnić ojcu, że
wcale nie robi się promugolski, jedynie idzie z prądem albo coś w
tym stylu. Draco kwitował to krótkim „wydziedziczę cię, jeśli
kupisz sobie samochód zamiast zdać legalnie test na teleportację,
pamiętaj”. Pomijając już to, że w dwudziestym pierwszym wieku
posiadanie latającego samochodu, z funkcją niewidzialności i
teleportacji było już normą dla czarodziejów. Ojciec ucinał
wszelkie dyskusje, nawet Astoria nie mogła synowi w tej kwestii
pomóc, chociaż pocieszało go, że puszczała mu oko za plecami
ojca. Gorzej robiło się wtedy, kiedy poprawiała Scorpiusowi czapkę
przy ludziach i starała się wykonywać te dziwne gesty dobrej
matki. I to nie to, że wcześniej była zła, właściwie to całkiem w porządku, ale odkąd dostała posadę w
„Czarownicy” i odpisywała w kąciku porad kosmetycznych,
nagminnie pytała, czy Scorpius chce o czymś z nią porozmawiać
albo czy znalazł sobie już jakąś dziewczynę.
— Mamo, przestań, krępujesz mnie — burczał wtedy w swoje
kanapki.
— Jestem twoją matką, nie powinno tak być — odpowiadała
zmartwiona. — Gloria mówiła...
— Gloria Pearson z kijem w...
— Scorpiusie!
Na tym etapie również rozmowy z matką miały swój koniec, bo
irytowała się i nie była już taka miła.
Pół godziny później wszystkie śmieci z kufra leżały już w
ogrodzie, w czarnym worku. Nowe, jeszcze niepogniecione i czyste
rzeczy zajęły ich miejsce, a na wierzchu tej zbieraniny Malfoy z
namaszczeniem położył swoją miotłę. Miał dożywotni zakaz
grania w drużynie jako pałkarz, ale w tym roku miał nadzieję
chociaż na ścigającego. Tak przecież nie można rozkwasić nikomu
nosa, ani „przypadkiem” posłać tłuczka w leżące na trawie
ciało jęczącego Gryfona. Można co najwyżej rąbnąć go kaflem,
za wymówkę mając, że „to słońce tak razi, pani profesor”.
Scorpius uśmiechnął się do siebie i zatrzasnął kufer, a potem
udał niechętnie do łazienki. Musiał ubrać się „po ludzku” i
uczesać „busz na głowie”.
Podobno przerwał tradycję. W drzewie genealogicznym był jedynym
Malfoyem, którego włosy nie przybrały tego odcienia platyny
robiącego z nich znaku rozpoznawczego rodziny. Ciemny blond byłby
lepszym określeniem, co nadal nie zadowalało dziadka. Tak samo to,
że nikt już nie pyta go o zdanie, ale to kwestia na dłuższą
tyradę. Wracając do Scorpiusa — twarz też miał jak Greengrass:
bardziej kwadratową niż pociągłą, nie tak bladą, z ciemnymi
brwiami i brązowymi oczami. Z ojcem łączyło go tylko to, że
również był wysoki i szczupły, chociaż Draco dodatkowo był też
okropnie blady. „Żaden z ciebie Krum, Malfoy”, powiedziała
Scorpiusowi Alicia Zabini, kiedy okrutnie dawała mu kosza na
błoniach w czwartej klasie. „Żadna z ciebie wila” odgryzł się
wtedy. Niestety, wyglądała jak wila. To wtedy nauczył się kłamać.
Scorpius przejechał mokrym grzebieniem po włosach i przygładził
je jeszcze brylantyną. Wyglądał jak jakaś pierdoła, ale
przywykł, że każdego pierwszego dnia szkoły musiał to przeżyć.
Wsadził czapkę do plecaka, nie chcąc wszczynać kłótni z ojcem,
a potem włożył jeszcze koszulę i marynarkę przygotowane przez
Gburka. Doktor profesor Scorpius Malfoy. Na gacie Merlina, uratujcie
go od złego. Chłopak skrzywił się do swojego odbicia i poklepał
jeszcze kieszeń, w której schował zegarek, by upewnić się, że
nigdzie nie zniknął.
Scorpius czuł się gotowy, żeby wkroczyć w rok owutemów. Co prawda zdecydowanie większym zmartwieniem było dla niego to, co on będzie niby robił po szkole, ale nadzieja na zostanie zawodowym pałkarzem nie potrafiła zgasnąć tak szybko. Jednak żeby zostać kimkolwiek, musiał najpierw wsiąść do pociągu...
— To spotkanie z Ministrem Magii czy podróż do Hogwartu? —
burknął do matki dziesięć minut później, dając sobie
majstrować przy kołnierzu.
Astoria westchnęła.
— Wszyscy tak ładnie wyglądają, a ty zawsze jak psu z gardła
wyjęty. Pokażmy, że Malfoyowie są coś warci, Scorpiusie. Mam
rację, Draco?
— Słuchaj się matki.
Ojciec nawet nie słuchał, o czym mówili, tak pochłonięty był
jakimś artykułem w Proroku. Świadczyły o tym różowe plamy,
które wstąpiły na jego policzki. Musieli się teleportować, jeśli
chcieli zdążyć, ale Draco nie włożył jeszcze nawet swojej szaty
wyjściowej; siedział przy stole kuchennym z gazetą, a jego oczy
wodziły za linijkami, jakby od tego zależało jego przetrwanie.
Skończył dopiero, kiedy Astoria chrząknęła znacząco, zerkając
na zegar.
— Zawsze na ostatnią chwilę, zginęlibyście beze mnie —
burknął tylko.
Scorpius miał ochotę przewrócić oczami tak mocno, że prawie
skręciło go w środku.
Na
peronie dziewięć i trzy czwarte były już tłumy. Wśród nich
trzy nieruchome figury, jakimi byli Malfoyowie, niczym właściwie
się nie wyróżniały. No, może tym eleganckim ubiorem, jakby nagle
znikąd mieli wyskoczyć fotografowie i zacząć robić im zdjęcia
do magazynu modowego, ale Scorpius zdążył przywyknąć. Estetyka,
to było ich mottem. Fakt, trochę fałszywe i desperackie, ale
Astoria nigdy nie wyglądała źle. Nawet kiedy dręczył ją katar.
Co innego Scorp, ale taką mieli umowę, że przy rodzicach musiał
wyglądać nienagannie. Nie mógł się doczekać wejścia do
pociągu, krawat uciskał mu jakieś nerwy, poza tym dostawał już
paranoi, że wszyscy widzą zegarek przez jego kieszeń.
— Jesteś pewien, że nie chcesz, żebyśmy poczekali, aż
odjedziesz? — upewniła się jeszcze raz matka, patrząc dziwnie na
szlochającą małą dziewczynkę, która ewidentnie nie chciała
rozstać się ze swoją matką.
— Mamo, nigdy nie czekacie. Mam siedemnaście lat, wiesz?
— Właśnie — wtrącił Draco, krzywiąc się.
— No nie wiem, zawsze stoisz tu tak sam...
— I mi to doskonale pasuje.
— Mnie także — przytaknął od razu ojciec; Scorpius w duchu mu
podziękował. — McMillan ma tak niewyparzoną gębę...
— Draco! — syknęła Astoria, patrząc gdzieś za męża.
Obaj, Scorpius i Draco, jak na komendę odwrócili się w tamtym
kierunku. Jakby wywołany, z tłumu wyłonił się wspomniany
McMillan, z żoną i synem, który chyba specjalnie szedł wolno za
rodzicami. Cała trójka przyjęła podobny system: wyglądali jakby
szli na przesłuchanie Wizengamotu, ubrani na czarno. Z drugiej
strony Scorpius nie był zbytnio zdziwiony, matka jego przyjaciela
była siostrą ojca Teodora Notta, jakkolwiek zawile to brzmi. W
każdym razie byli jakoś powiązani, co na pewno na McMillanów
wpłynęło, bo chociaż Nottów nie można już było nazwać
rodzinką z horroru, to coś im jednak z tego zostało. Teodor Junior
także nosił się na czarno, do tego upodobał sobie golfy.
Przypominał czasem mima i nikt nie nabijał się z niego tylko
dlatego, bo kiedy groził, że trzaśnie kogoś urokiem, zazwyczaj
był słowny. W szóstej klasie został też mianowany kapitanem
drużyny Ślizgonów, a to dawało mu oczywistą przewagę nad jej
członkami.
David wyprzedził ojca i zatrzymał swój wózek obok tego Scorpiusa.
Przez wakacje chłopak musiał urosnąć kilka centymetrów, bo teraz
mógł patrzyć na kumpla z góry. Jego kończyny także wydłużyły
się w dziwny sposób. Zawsze był patykowaty, ale widać było, że
z wiekiem zaczyna przypominać ojca — Draco lubił kpić sobie z
Gabriela McMillana i mówić, że mężczyzna jest „zapałką na
posyłki”. Miało to miejsce jeszcze w czasach, kiedy ojciec
zajmował wyższe stanowisko. Właściwie, jakiekolwiek stanowisko i
nikt nie opowiadał za jego plecami, że widział, jak z rezydencji
Malfoyów wynoszą stare gobeliny.
— Dzień dobry — powiedział uprzejmie David i posłał głupawy
uśmiech przyjacielowi, ale zaraz się zreflektował, kiedy jego
ojciec klepnął go lekko w bark. Sam jednak chwilę później
zachował się podobnie, mówiąc:
— Malfoy, widzę cię tu po raz pierwszy, musi ci się nudzić bez
pracy, co?
Scorpius nie musiał zerkać, żeby widzieć, jak ojciec zaciska
szczękę. Sam miał ochotę przywalić McMillanowi, bo do
„niewinnego” pytania mężczyzna dołączył złośliwy uśmiech,
pokazując wszystkim swoją diastemę. Straszny widok, przynajmniej
dla Scorpiusa. Kiedyś zastanawiali się z Davidem, czy zmieściliby
tam z dwa galeony.
— Ty też najwyraźniej nie masz za wiele obowiązków, skoro
odprowadzasz dorosłego syna na pociąg — odparł Draco chłodno.
— Nie, po prostu dostałem służbowy samochód od mojego szefa,
żebym mógł odwieźć Davida, nie mogłem się powstrzymać. —
McMillan uśmiechnął się szeroko. — Możesz nie wiedzieć, ale
mają nowe ulepszenia i zostały oddane do użytku dzięki mojemu
departamentowi, ale po tobie nie spodziewałbym się takiej
nowoczesności.
— Gabriel, przymknij się — warknęła matka Davida. Posłała
Astorii przepraszające spojrzenie; wyglądała na mocno zażenowaną.
Zapadła krępująca cisza i Scorpius chciał już zaproponować,
żeby wsiedli do pociągu, bo na pewno ojciec Davida ma pełno
obowiązków i tylko go zatrzymują tymi pogawędkami, kiedy z
drugiej strony peronu rozległo się głośne:
— Nie wierzę!
Davidowi wyrwało się ciche „Merlinie, nie”. Z tłumu wyłonił
się Marcel Hitt, pchając wózek swojej córki, która biegła za
nim z ogromnym terrarium w ramionach, a jeszcze dalej wlokła się
jej matka. Wyglądała trochę tak, jakby żałowała, że się tu
znalazła, ale trudno było jej się dziwić. Scorpius zaczął się
zastanawiać, czy to przypadkiem nie sen — robił się tu powoli
mały cyrk. Draco i Gabriel nie lubili się za bardzo, dało się to
jeszcze zaakceptować, Hittowie jednak byli tutaj tylko dolaniem
oliwy do ognia.
Scorpius uważał ich bardziej za ciekawostkę niż za nowy model
rodziny. Już sam fakt, że był to efekt związku córki Waldena
Macnaira i syna zdrajców krwi prowadzących sklep ogrodniczy na
Pokątnej, robił z tego związek dosyć nieprawdopodobny. A przecież
mieli jeszcze córkę! Imogen wyglądała jak skóra zdjęta ze
swojego ojca, ale wszyscy powtarzali jej, że jest gorszą wersją
Ramone, o czym świadczyć miało to, że była posiadaczką dwóch
pająków — Tobiasza i Faustyny. Wszyscy troje wyglądali przy
Malfoyach i McMillanach jak kuzyni, o których mówi się, że są
ekscentryczni.
Marcel ledwo wyhamował wózkiem, ale kiedy już mu się to udało,
wydał z siebie „uch!” pełne ulgi i wyszczerzył zęby. Także
przywdział garnitur, ale nie obyło się bez koszuli w kwiatki, na
której widok Scorpius o mało nie zawył ze śmiechu. Spędzał
kiedyś wakacje u Hittów i odkrył całą szafę takich, ale i tak
na czterdziestoletnim mężczyźnie prezentowały się śmieszniej;
musiał zagryźć mocno zęby na wewnętrznej stronie policzka, żeby
nie wymsknęło mu się nawet ledwo słyszalne parsknięcie.
— Małe spotkanie rodzinne, czy jak? — zagadał Marcel miło, bez
cienia złośliwości.
— Teraz już tak — burknął Draco i spojrzał krytycznie na
Hitta.
Imogen i Ramone w końcu dotarły do nich. Dziewczyna, wyraźnie
zdyszana, postawiła delikatnie terrarium na swoim wózku i obejrzała
je ze wszystkich stron. Potem jakby przypomniała sobie, że nie jest
tu sama i przywitała się uprzejmie ze wszystkimi. Jej matka jedynie
skinęła głową, ale nie dało się nie zauważyć, że na widok
Malfoyów jej brwi zmarszczyły się na ułamek sekundy. Tragikomedia
sięgnęła apogeum i brakowało tylko jednej osoby, ale Scorpius
miał świadomość, że Dwight Pearson już dawno siedział w
pociągu, traktując obowiązki prefekta naczelnego śmiertelnie
poważnie. No, był jeszcze Ted, ale Malfoy specjalnie go nie
uwzględniał, bo jeszcze nie przeszła mu obraza majestatu za
wyrzucenie z drużyny.
Odetchnął. Jeszcze nigdy tak nie pragnął usiąść w końcu w
przedziale. Rozpoczęła się bitwa, kto bardziej dba o swoje
dziecko. Ale kiedy wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Imogen i
Davidem, zdał sobie sprawę, że to bardziej konkurs na to, kto
szybciej ucieknie do pociągu przed swoimi rodzicami.
Uratowała ich właśnie Hitt.
— Nie chciałabym psuć tej podniosłej chwili, ale — spojrzała
ostentacyjnie na zegarek matki — jest za pięć jedenasta.
Wypadałoby znaleźć sobie jakieś normalne miejsce.
Ku uldze Scorpiusa, rodzice pierwsi zaczęli przytakiwać. Astoria,
mimo protestów syna, zamknęła go w żelaznym uścisku. Poklepał
ją ponaglająco po plecach, błagając wszystkie bóstwa, by matka
się nie rozpłakała. Kiedy w końcu go puściła, zdał sobie
sprawę, że jest już za późno. Dodatkowo zostawiła na jego
policzku ślad szminki i potargała mu włosy, by później znów je
przyklepać, robiąc mu na głowie hełm. Musiał wyglądać jak
kretyn, w sumie nic nowego, ale może gdzieś w pobliżu stała
Zabini? Oczywiście nie obchodziła go jej opinia, ale mimo wszystko
trochę wstyd być obcałowywanym przez matkę, jakby wyjeżdżał na
całe życie. Alicia mogłaby pomyśleć, że jest maminsynkiem.
— Pisz, dobrze? Jeśli będziesz czegoś potrzebował albo...
— Mamo — wycedził z zażenowaniem, kątem oka dostrzegając
złośliwy uśmieszek Davida — nie jadę tam pierwszy raz. I na
pewno wrócę, nie?
Astoria uśmiechnęła się przez łzy i poklepała go po policzku.
— Niedawno byłeś taki mały i...
— Mamo!
Kobieta wycofała się, pozwalając Draco i Scorpiusowi uścisnąć
sobie niemal służbowo dłonie. Ten jeden gest wyrażał więcej niż
tysiąc słów — „nie rób nic głupiego, nie wyciągaj koszuli
ze spodni, nie zmuszaj matki do słania wyjca”. Scorp kiwnął
głową i chwilę później Malfoyowie oddalili się, zostawiając
syna z cierpliwie czekającymi przyjaciółmi. Ich rodzice zostali na
peronie, prawdopodobnie tylko po to, żeby tradycji stało się
zadość i dzieci mogły im pomachać przez okna przedziału.
Scorpius nigdy nie machał. Nawet cieszył się z tego, że nie musi.
Kiedy wtarabanił się ze swoim kufrem do pociągu, a później do
przedziału, z którego David uprzednio wygonił jakichś
pierwszaków, opadł ciężko na siedzenie. Odruchowo pomacał
kieszeń marynarki, a kiedy wyczuł pod palcami zegarek, odetchnął.
Miał wrażenie, że to będzie naprawdę długi rok.
Gburek ukłonił się, burknął coś pod nosem i oddalił się na krzywych nogach przypominających dwa szparagi — padłam.
OdpowiedzUsuńNie uśmiechało mu się rozpoczynać nowego roku szkolnego z napuchniętym językiem, wyłażącym z ust jak jakaś wielka parówka — teraz to już leżę.
„Żaden z ciebie Krum, Malfoy”, powiedziała Scorpiusowi Alicia Zabini, kiedy okrutnie dawała mu kosza na błoniach w czwartej klasie. „Żadna z ciebie wila” odgryzł się wtedy — cute.
— Zawsze na ostatnią chwilę, zginęlibyście beze mnie — burknął tylko — cały Draco.
Ten jeden gest wyrażał więcej niż tysiąc słów — „nie rób nic głupiego, nie wyciągaj koszuli ze spodni, nie zmuszaj matki do słania wyjca” — tak. W skrócie: kocham Malfoyów.
<3
Bardzo przyjemny do czytania masz styl. Lekki i podszyty humorem. Oby w dalszym ciągu było to fajnie wypoziomowane, bo w końcu jak jest zawsze cukierkowo i wesoło to wkrada się nuda u odbiorcy.
OdpowiedzUsuńDobrze wykreowałaś Scoripiusa. Bez takiej sztywności Draco, który u Ciebie widać już w dorosłości złagodniał i wrzucił na luz. Jestem ciekawy jak poprowadzisz to opowiadanie i mam wielką nadzieję że nie będzie to kolejne opowiadanie o nastolatkach i ich codziennych i błahych rozterkach, problemach. Liczę, że jednak jakąś przewodnią fabułę tu wpleciesz, ciekawą historię.
Życzę dużo weny i czekam na kolejny rozdział!
Nie za bardzo umiem pisać komentarze, ale chciałam dać znać, że ja też czytam to opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńNie znam poprzedniej wersji, ale może to dobrze, bo mam Time Witness "na świeżo". Strasznie podoba mi się postać Scorpiusa, swoją drogą to chyba pierwsze fanfiction ze Scorpiusem w roli głównej, które dodałam do zakładek. Sam Draco też jest bardzo ciekawy - mam wrażenie, że dajesz trochę (może niezamierzenie) pstryczka w nos tym wszystkim fanfickom, w którym Draco jest młodym wpływowym bogiem o twarzy Ryana Goslinga albo Boyda Holbrooka ;) No i Astoria jest na swój sposób podobna do rodziców Dracona z tą swoją rodzicielską miłością do syna, tyle, że Lucjusz i Narcyza nigdy się z tym nie afiszowali.
Motyw z zegarkiem jest bardzo ciekawy, ja również mam wrażenie, że to jeden z tych magicznych przedmiotów, który trzeba ukraść, aby stać się jego właścicielem. I bardzo podoba mi się to, że nie zaczynasz fabuły od razu od podróży w czasie, tylko powoli wprowadzasz nas w świat głównego bohatera. Ciekawe, do jakich czasów cofnie się Scorpius. Może do czasów dzieciństwa Draco? Bo pewnie po to wprowadziłabyś postaci Davida i Marcela.
BTW Marcel w koszuli w kwiatki pająki Tobiasz i Faustyna ujęły mnie za serce <3
Pozdrawiam i życzę dużo weny!
PS: Przycisk do obserwowania nie działa :(
Dziękuję! :D
UsuńMnie działa i nie wiem właściwie jak temu zaradzić. Kurde, będziesz chyba musiała zrobić to przez panel bloggera. :C
Umarłam właśnie ze stresu. Umarłam, bo Jadeyn napisała, że przycisk do obserwowania nie działa, więc ja oczywiście musiałam sprawdzić, czy u mnie też nie działa. No ale działa, a w dodatku blogspot poinformował mnie: "Już obserwujesz bloga Już nie można się cofnąć" i zanim przetworzyłam, że to drugie to tytuł, zdążyłam się przestraszyć, bo blogspot mówiący do mnie "już nie można się cofnąć" brzmiał co najmniej złowrogo.
OdpowiedzUsuńSchował zegarek do kufra, pomiędzy zeszłoroczne śmieci – po czo ten przecinek?
na pewno nie dałby się nabrać na to, że stworzeniu jest przykro – po czo to mieszanie czasów?
Wygładził włosy w ilości średniej dwa na krzyż na jajowatej głowie - dziwna składnia
aż w Ministerstwie się przekonają – czy przy zastosowaniu kursywy dla podkreślenia się przekonają nie lepiej odwrócić kolejność: przekonają się? Chodzi o to, że ta kolejność dziwnie brzmi przy nacisku na te dwa słowa.
prezentował się jak zjawa przywoływana Kamieniem Wskrzeszenia – bo te zjawy to robią taką prezentację, normalnie jak na wybiegu… „Prezentacja” ma wydźwięk melioratywny, tworzysz więc dziwny dysonans.
Albo jakaś nocna mara odpędzana Lumosem rzuconym od niechcenia. Chociaż... prawdę mówiąc, gdyby ktoś próbował rzucić w ojca zaklęciem, zwłaszcza tak lekceważąco, najprawdopodobniej obudziłby w nim żądzę mordu. A patrząc po tym, jakim Draco Malfoy stał się niezainteresowanym światem, zgryźliwym facetem po czterdziestce, to byłby wyczyn. - trochę koślawy ten fragment. Też dlatego, że z jednej strony piszesz, że zwykłe od niechcenia rzucone zaklęcie go ożywi, a potem, że tu super wyczyn, jakoś go ocucić ze stagnacji emocjonalnej, no i szok i omg.
spytał w końcu Draco tonem uprzejmej pogawędki – dziwna składnia, Draco spytał w końcu…
— No, szkolne. Jakie inne rzeczy można kraść z kufra? - <333
Poza tym, Scorpius bardzo lubił swoją czapkę z daszkiem - bez przecinka, http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/b-Poza-tym-b-aby;10425.html
Miał dożywotni zakaz grania w drużynie jako pałkarz, ale w tym roku miał nadzieję chociaż na ścigającego. Tak przecież nie można rozkwasić nikomu nosa, ani „przypadkiem” posłać tłuczka w leżące na trawie ciało jęczącego Gryfona. - <3
Z ojcem łączyło go tylko to, że również był wysoki i szczupły, chociaż Draco dodatkowo był też okropnie blady. – powtórzenie
„Żadna z ciebie wila” odgryzł się wtedy. - przecinek przed „odgryzł”
Estetyka, to było ich mottem. - motto
z tłumu wyłonił się wspomniany McMillan, z żoną i synem - po czo ten przecinek?
wyglądali jakby szli - przecinek przed „jakby”
Z drugiej strony Scorpius nie był zbytnio zdziwiony, matka jego przyjaciela była siostrą ojca Teodora Notta, jakkolwiek zawile to brzmi. W każdym razie byli jakoś powiązani, co na pewno na McMillanów wpłynęło, bo chociaż Nottów nie można już było nazwać rodzinką z horroru, to coś im jednak z tego zostało. Teodor Junior także nosił się na czarno, do tego upodobał sobie golfy. - …chyba trochę zbyt wiele oczekujesz od czytelnika. Znaczy: zrozumieć – (chyba) zrozumiałam (choć zatrzymałam się przy tym fragmencie dłużej i jest to całkowicie niepotrzebne i wybijające z rytmu, nie podoba mi się), ale chyba nie ma to dla mnie takiego znaczenia, jakie powinno mieć…
David wyprzedził ojca i zatrzymał swój wózek obok tego Scorpiusa. - taka luźna propozycja: ten tekst jest pisany dość swobodnym językiem, może pokusić się o neologizm i napisać „scorpiusowego”? :)
UsuńScorpius nie musiał zerkać, żeby widzieć, jak ojciec zaciska szczękę - no… właściwie musiał zerknąć, żeby widzieć. Nie musiał zerkać, żeby wiedzieć, że zaciska, nie o to Ci chodziło?
Jej, uwielbiam Scorpa za jego porównania, słodki, nastoletni cynizm i paranoję na punkcie tego zegarka! Podoba mi się relacja, jaką budujesz pomiędzy Scorpem i jego rodzicami. Fantastyczne zagranie z zebraniem tej całej gromady na peronie, tylko… ciężko się to czyta. Strasznie ciężko. Z całego zgiełku zapamiętałam jedynie dwa pająki, a i właściwie imię tylko jednego – Faustyna (o ile w ogóle dobrze zapamiętałam). Nie wiem, czy nie zdecydowałaś się na zbyt wiele informacji naraz. Ja rozumiem, że może nie wszystkie są aż tak istotne, że je muszę pamiętać, niemniej mówię o tym też w kontekście łatwości czytania. Bo ja osobiście musiałam sobie robić przerwy i w pewnym momencie odpuściłam sobie też analizowanie koneksji między kolejnymi bohaterami, których wprowadzasz i przez to czuję się, jakbym coś przegapiła. Chodzi mi o to, że scena, która miała być lekka i zabawna – i ten aspekt wyszedł Ci świetnie, cały czas utrzymywał się fajny absurdalny humor – stała się w pewnym momencie dla mnie zbyt ciężka, aby rzeczywiście mogła tak odprężyć, jakby mogła. Musiałam odpuścić sobie czytanie tekstu z taką uwagą, jakbym chciała, żeby się nie zakatować. Oczywiście mimo tego i tak mi się podobało, bo ciężko byłoby mówić o niepodobaniu się przy takiej treści, takich porównaniach i nawiązaniach, za które należą Ci się oklaski. Muszę Ci powiedzieć, że Twoja wersja Harry’ego Pottera wydaje mi się nawet bardziej magiczna i taka pełna w kwestii kreacji świata niż książki Jo :’)
— Niedawno byłeś taki mały i... - kwikłam!
Pozdrawiam, ściska, życzę wena i czekam na nowy rozdział!
Przepraszam :(
UsuńPo tym jak Scorp powiedział, że przecież wróci, złośliwie pomyślałam, że w Hogwarcie to nic nie jest pewne i jego powrót, zwłaszcza z tym dziwnym zegarkiem u boku, staje pod znakiem zapytania. Oczywiście nie życzę mu śmierci, bo mimo iż jest Malfoyem i mimo iż nie znoszę Draco, Scorp wydaje się być po prostu świetny. Jest w nim coś, co mi się podoba i biere go w ciemno.
OdpowiedzUsuńChociaż szkoda mi Draco, ale nie wiem dlaczego. Zasłużył sobie, o to i dobrze mu tak. A spotkanie na dworcu to karma, ot co.
cóż, nie mam nic więcej do dodania. uwielbiam twój humor w opowiadaniach, więc nie muszę dodawać chyba, że świetnie się bawiłam podczas czytania :P
Fan Fic HP w twoim wykonaniu - też biere w ciemno i bez alkoholu! :D
Pozdrawiam!
W ogóle jej! Uwielbiam fanfiction HP, jakiś taki sentyment mi został z dzieciństwa i wczesnego nastolectwa, więc jak zobaczyłam na któryś z miliona katalogów blogasia opatrzonego twoim nickiem, od razu poleciałam patrzeć. A tu tylko jeden rozdzialik do nadrobienia...
OdpowiedzUsuńBardzo potocznie wyraża się ten czterdziestoletni, zmęczony życiem Draco. Najpierw skrzywiłam się przy "syfie", potem przy "urwaniu głów" itepe... Chodzi mi o to, że no nie wiem, spodziewałabym się, że ktoś stary i wychowany w taki sposób, w jaki wychowany był Draco, będzie wysławiał się jednak trochę schludniej, nie tak byle jak, szczególnie kiedy jest zestawiony w scenie ze swoim nastoletnim synem. Jakoś tak nie czuć w jego słownictwie wieku, bo wyraża się tak samo, co Scorpius. Ofkorz to może być celowe (aczkolwiek wątpię? najwyżej się mylę, hehe), nie wiem, w końcu gobeliny im z domu wynoszono i te sprawy, ale jakoś tak... za potocznie jak dla mnie, o wiele, do dorosłych Malfoyów mi to pasuje jak pięść do nosa niestety.
W ogóle... jakoś tak dziwnie się to czyta. Dość tak ciężko. Przy Lecie to płynie, potocyzm w narracji pierwszoosobowej tam pasuje jak najbardziej (tutaj pewnie personalna, ale mimo wszystko trochę dużo wtrętów), bo wiadomo, pierwszoosobowa, zresztą taki typ bohaterki, takie przegadanie też jest tam spoko, bo fabuła jest raczej prostolinijna i fokle. Byłam ciekawa, jak się spiszesz w trzecioosobówce, a wrażenie mam takie, że chyba trochę cię poniosło. Nie wiem już, czy to styl, czy gigantyczna ilość informacji we fragmencie na peronie, czy co, w każdym razie było trudno. Z tych wszystkich imion, które tam padły, zapamiętałam jedynie Faustynę i nazwisko McMilianów, no niestety będę musiała sobie potem do tych informacji wrócić, bo niet, nie ma szans, że po jednym czytaniu byłabym to w stanie zapamiętać, przynajmniej nie w takiej zawiłej formie, w jakiej nam to zaserwowałaś. Na płynność czytania wpłynęło u mnie też to, że chyba mniej czasu (?) poświęciłaś na wychwycenie tutaj błędów, powtórzeń ogólnie od groma, a mnie z nimi zawsze czyta się źle, jestem na nie chyba jakoś przesadnie wyczulona.
Ogólnie to podoba mi się pomysł z zegarkiem, którego kradzieży prosił się właściciel, no jakoś tak fajno. Reakcja Scorpiusa bardzo adekwatna, widać po zachowaniu, przemyśleniach i reakcjach po prostu, że to pierwsza kradzież, w dodatku taka z wątpliwościami nie natury moralnej, przynajmniej nie ze swojej strony :P. Wrażenia raczej na plus, chociaż ten styl mocno boli.
wyrwał małemu skrzatowi zegarek i schował go do kieszeni, od razu zapinając jej zamek, jakby się bał, że inaczej przedmiot sam wskoczy z powrotem prosto w łapy stworzenia. Chłopak przetarł spoconą twarz koszulką i posłał skrzatowi spojrzenie pełne furii. - jakoś tak, no nie wiem... najpierw masz sprecyzowane (mały skrzat i zegarek), a zaraz potem tak ogólnikowo (przedmiot i stworzenie). Dziwnie to brzmi, bo widać, że straszniebardzo powtórzenie było niechciane.
UsuńMiał dożywotni zakaz grania w drużynie jako pałkarz, ale w tym roku miał nadzieję chociaż na ścigającego. - miał i miał. Jedno zdanie po następnym znów "mając".
W drzewie genealogicznym był jedynym Malfoyem, którego włosy nie przybrały tego odcienia platyny robiącego z nich znaku rozpoznawczego rodziny. - nie wiem, jakoś tak... pokrętnie, zbędnie zawile, trochę bełkotliwie to napisałaś? + w tym akapicie cztery "był".
— Wszyscy tak ładnie wyglądają, a ty zawsze jak psu z gardła wyjęty. Pokażmy, że Malfoyowie są coś warci, Scorpiusie.- no oni wszyscy tak potocznie, że aż boli. Mają pokazać, że są coś warci, wysławiając się w ten sposób? e.e
Scorpius miał ochotę przewrócić oczami tak mocno, że prawie skręciło go w środku. - przez szyk wychodzi na to, że chciał tak mocno przewrócić oczami, że by go skręciło. A miał tak mocną ochotę.
Na peronie dziewięć i trzy czwarte były już tłumy. Wśród nich trzy nieruchome figury, jakimi byli Malfoyowie, niczym właściwie się nie wyróżniały. No, może tym eleganckim ubiorem, jakby nagle znikąd mieli wyskoczyć fotografowie i zacząć robić im zdjęcia do magazynu modowego, ale Scorpius zdążył przywyknąć. Estetyka, to było ich mottem. - były, byli, było.
Z drugiej strony Scorpius nie był zbytnio zdziwiony, matka jego przyjaciela była siostrą ojca Teodora Notta, jakkolwiek zawile to brzmi. W każdym razie byli jakoś powiązani, co na pewno na McMillanów wpłynęło, bo chociaż Nottów nie można już było nazwać rodzinką z horroru, to coś im jednak z tego zostało. Teodor Junior także nosił się na czarno, do tego upodobał sobie golfy. Przypominał czasem mima i nikt nie nabijał się z niego tylko dlatego, bo kiedy groził, że trzaśnie kogoś urokiem, zazwyczaj był słowny. - był, była, byli, było, był.
Kiedyś zastanawiali się z Davidem, czy zmieściliby tam z dwa galeony. - a nie "ze" dwa?