poniedziałek, 23 maja 2016

pierwszy

Najpierw był huk. Potem coś sturlało się po schodach i wydało z siebie jęk. Jeszcze później trzasnęły drzwi i ktoś zdyszanym głosem krzyknął:
— Gburek, ty mały palancie, zostaw to!
Scorpius Malfoy, wyglądający jakby porwało go tornado i wypluło w upalnym miejscu, wyrwał małemu skrzatowi zegarek i schował go do kieszeni, od razu zapinając jej zamek, jakby się bał, że inaczej przedmiot sam wskoczy z powrotem prosto w łapy stworzenia. Chłopak przetarł spoconą twarz koszulką i posłał skrzatowi spojrzenie pełne furii.
Gburek schylił głowę, ale nie wyglądał na skruszonego. Niezbyt przekonująco szarpał długimi paluchami skraj swojego białego ubrania, które dała mu Astoria Malfoy. Nawet gdyby Scorpius był idiotą, tak jak wszyscy sądzili, na pewno nie dałby się nabrać na to, że stworzeniu jest przykro. Skrzat był małym, przeklętym skurczybykiem, trzymanym tutaj tylko dlatego, bo jego właścicielka nie dałaby rady utrzymać w czystości tak wielkiego domu, jednocześnie zajmując się drobnymi zadaniami w redakcji „Czarownicy”. Draco i Scorpius tolerowali skrzata jedynie po to, żeby Astorii nie było przykro. Jedno z poświęceń, których młody Malfoy nie potrafił zrozumieć, ale znaczące spojrzenie ojca potrafiło go przekonać, że drążyć zdecydowanie nie warto.
— Mały złodzieju, miałeś nie sprzątać w moim pokoju.
— Gburek nie złodziej, Gburek wypełnia polecenia swojej pani — odparł skrzat, potakując swoim słowom z taką pasją, że uderzył się kilka razy długim nochalem w pierś. Wygładził włosy w ilości średniej dwa na krzyż na jajowatej głowie i posłał Scorpiusowi jeden z najbardziej fałszywych uśmiechów, jakie chłopak widział. Malfoy miał ochotę zrobić mu krzywdę.
— Ja też jestem twoim właścicielem — warknął. — I kiedy mówię, żebyś trzymał się z daleka od moich rzeczy, to właśnie mam na myśli.
— Pani mówiła...
— Moja matka może mówić „cały dom”, ale na pewno nie miała na myśli grzebania w moim kufrze, mała szkarado. Jeszcze raz złapię cię na wynoszeniu moich rzeczy i będę musiał ganiać cię po całym domu, urwę ci tę twoją brzydką głowę i wyleviosuję na księżyc, zrozumiałeś? Nie żartuję.
Gburek ukłonił się, burknął coś pod nosem i oddalił się na krzywych nogach przypominających dwa szparagi. Scorpius westchnął ciężko i wrócił do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Musiał być bardziej uważny. Schował zegarek do kufra, pomiędzy zeszłoroczne śmieci, a ten mały szpieg już go wygrzebał i zamierzał pewnie pokazać ojcu. Może ojciec kazał Gburkowi to robić? Wydało mu się to jednak nieprawdopodobne, bo zazwyczaj ojca nie obchodziło, co jego syn trzyma w pokoju, byle nie puścił domu z dymem. No, ewentualnie nie trafił do Azkabanu za ukrywanie smoka pod łóżkiem.
Scorpius usiadł przed kufrem i machnął w jego stronę różdżką. Stary kałamarz podskoczył i opadł po chwili na okrągły dywan, wylewając nań resztkę atramentu.
— Cholera.
— Uważaj na słowa.
Chłopak podskoczył i odwrócił gwałtownie głowę. Ojciec wszedł bezszelestnie do pokoju i oparł się o ścianę, ręce trzymając skrzyżowane na piersi. Ostatnimi czasy snuł się po domu jak duch, z braku lepszego zajęcia niż czekanie, aż w Ministerstwie się przekonają, że popełniają błąd, dając mu jakieś ochłapy, nie pełny etat. W czarnej marynarce, czarnych spodniach, czarnej koszuli i z bladą skórą współgrającą z prawie białymi włosami prezentował się jak zjawa przywoływana Kamieniem Wskrzeszenia. Albo jakaś nocna mara odpędzana Lumosem rzuconym od niechcenia. Chociaż... prawdę mówiąc, gdyby ktoś próbował rzucić w ojca zaklęciem, zwłaszcza tak lekceważąco, najprawdopodobniej obudziłby w nim żądzę mordu. A patrząc po tym, jakim Draco Malfoy stał się niezainteresowanym światem, zgryźliwym facetem po czterdziestce, to byłby wyczyn.
— Dlaczego wrzeszczałeś na skrzata? — spytał w końcu Draco tonem uprzejmej pogawędki.
— Nie wrzeszczałem, zwracałam mu uwagę.
Ojciec skrzywił się.
— Lepiej pakuj się do szkoły, nie można patrzeć na ten syf w twoim kufrze.
— Pakuję się, ale ten mały zgred chodzi i kradnie mi rzeczy.
— Jakie rzeczy?
— No, szkolne. Jakie inne rzeczy można kraść z kufra? Przecież nie wręczy sobie śmierdzącej skarpety. Chce, żebyśmy sami go wyrzucili.
— Kręcisz — stwierdził w końcu Draco, najwyraźniej zmęczony słuchaniem słabych wymówek syna. — Pakuj się. Jest już wpół do dziesiątej. Jak znowu się spóźnimy, matka urwie nam głowy. Nie martwię się o twoją, już i tak wyglądasz w tej czapce jak klaun, Scorpiusie. Niedługo zaczniesz palić mugolskie papierosy.
Uśmiechnął się lekko, acz złośliwie i wyszedł z pokoju, ale dopiero minutę później Scorpius odważył się pokazać mu język. Gdyby ojciec nagle zawrócił, pewnie rzuciłby w niego jakimś urokiem. Nie uśmiechało mu się rozpoczynać nowego roku szkolnego z napuchniętym językiem, wyłażącym z ust jak jakaś wielka parówka.
Poza tym, Scorpius bardzo lubił swoją czapkę z daszkiem, którą znalazł w zeszłym roku na błoniach. Czuł się w niej jak jakaś Fatalna Jędza nowej generacji, taka bardziej cool od tych znanych muzyków z alternatywnych magazynów muzycznych jego przyjaciółki, zachwycającej się wszystkimi basistami świata magicznego. Imogen miała słaby gust do facetów, ale te jej gazetki czasem się przydawały, kiedy Malfoy próbował udowodnić ojcu, że wcale nie robi się promugolski, jedynie idzie z prądem albo coś w tym stylu. Draco kwitował to krótkim „wydziedziczę cię, jeśli kupisz sobie samochód zamiast zdać legalnie test na teleportację, pamiętaj”. Pomijając już to, że w dwudziestym pierwszym wieku posiadanie latającego samochodu, z funkcją niewidzialności i teleportacji było już normą dla czarodziejów. Ojciec ucinał wszelkie dyskusje, nawet Astoria nie mogła synowi w tej kwestii pomóc, chociaż pocieszało go, że puszczała mu oko za plecami ojca. Gorzej robiło się wtedy, kiedy poprawiała Scorpiusowi czapkę przy ludziach i starała się wykonywać te dziwne gesty dobrej matki. I to nie to, że wcześniej była zła, właściwie to całkiem w porządku, ale odkąd dostała posadę w „Czarownicy” i odpisywała w kąciku porad kosmetycznych, nagminnie pytała, czy Scorpius chce o czymś z nią porozmawiać albo czy znalazł sobie już jakąś dziewczynę.
— Mamo, przestań, krępujesz mnie — burczał wtedy w swoje kanapki.
— Jestem twoją matką, nie powinno tak być — odpowiadała zmartwiona. — Gloria mówiła...
— Gloria Pearson z kijem w...
— Scorpiusie!
Na tym etapie również rozmowy z matką miały swój koniec, bo irytowała się i nie była już taka miła.

Pół godziny później wszystkie śmieci z kufra leżały już w ogrodzie, w czarnym worku. Nowe, jeszcze niepogniecione i czyste rzeczy zajęły ich miejsce, a na wierzchu tej zbieraniny Malfoy z namaszczeniem położył swoją miotłę. Miał dożywotni zakaz grania w drużynie jako pałkarz, ale w tym roku miał nadzieję chociaż na ścigającego. Tak przecież nie można rozkwasić nikomu nosa, ani „przypadkiem” posłać tłuczka w leżące na trawie ciało jęczącego Gryfona. Można co najwyżej rąbnąć go kaflem, za wymówkę mając, że „to słońce tak razi, pani profesor”. Scorpius uśmiechnął się do siebie i zatrzasnął kufer, a potem udał niechętnie do łazienki. Musiał ubrać się „po ludzku” i uczesać „busz na głowie”.
Podobno przerwał tradycję. W drzewie genealogicznym był jedynym Malfoyem, którego włosy nie przybrały tego odcienia platyny robiącego z nich znaku rozpoznawczego rodziny. Ciemny blond byłby lepszym określeniem, co nadal nie zadowalało dziadka. Tak samo to, że nikt już nie pyta go o zdanie, ale to kwestia na dłuższą tyradę. Wracając do Scorpiusa — twarz też miał jak Greengrass: bardziej kwadratową niż pociągłą, nie tak bladą, z ciemnymi brwiami i brązowymi oczami. Z ojcem łączyło go tylko to, że również był wysoki i szczupły, chociaż Draco dodatkowo był też okropnie blady. „Żaden z ciebie Krum, Malfoy”, powiedziała Scorpiusowi Alicia Zabini, kiedy okrutnie dawała mu kosza na błoniach w czwartej klasie. „Żadna z ciebie wila” odgryzł się wtedy. Niestety, wyglądała jak wila. To wtedy nauczył się kłamać.
Scorpius przejechał mokrym grzebieniem po włosach i przygładził je jeszcze brylantyną. Wyglądał jak jakaś pierdoła, ale przywykł, że każdego pierwszego dnia szkoły musiał to przeżyć. Wsadził czapkę do plecaka, nie chcąc wszczynać kłótni z ojcem, a potem włożył jeszcze koszulę i marynarkę przygotowane przez Gburka. Doktor profesor Scorpius Malfoy. Na gacie Merlina, uratujcie go od złego. Chłopak skrzywił się do swojego odbicia i poklepał jeszcze kieszeń, w której schował zegarek, by upewnić się, że nigdzie nie zniknął.
Scorpius czuł się gotowy, żeby wkroczyć w rok owutemów. Co prawda zdecydowanie większym zmartwieniem było dla niego to, co on będzie niby robił po szkole, ale nadzieja na zostanie zawodowym pałkarzem nie potrafiła zgasnąć tak szybko. Jednak żeby zostać kimkolwiek, musiał najpierw wsiąść do pociągu...
— To spotkanie z Ministrem Magii czy podróż do Hogwartu? — burknął do matki dziesięć minut później, dając sobie majstrować przy kołnierzu.
Astoria westchnęła.
— Wszyscy tak ładnie wyglądają, a ty zawsze jak psu z gardła wyjęty. Pokażmy, że Malfoyowie są coś warci, Scorpiusie. Mam rację, Draco?
— Słuchaj się matki.
Ojciec nawet nie słuchał, o czym mówili, tak pochłonięty był jakimś artykułem w Proroku. Świadczyły o tym różowe plamy, które wstąpiły na jego policzki. Musieli się teleportować, jeśli chcieli zdążyć, ale Draco nie włożył jeszcze nawet swojej szaty wyjściowej; siedział przy stole kuchennym z gazetą, a jego oczy wodziły za linijkami, jakby od tego zależało jego przetrwanie. Skończył dopiero, kiedy Astoria chrząknęła znacząco, zerkając na zegar.
— Zawsze na ostatnią chwilę, zginęlibyście beze mnie — burknął tylko.
Scorpius miał ochotę przewrócić oczami tak mocno, że prawie skręciło go w środku.

Na peronie dziewięć i trzy czwarte były już tłumy. Wśród nich trzy nieruchome figury, jakimi byli Malfoyowie, niczym właściwie się nie wyróżniały. No, może tym eleganckim ubiorem, jakby nagle znikąd mieli wyskoczyć fotografowie i zacząć robić im zdjęcia do magazynu modowego, ale Scorpius zdążył przywyknąć. Estetyka, to było ich mottem. Fakt, trochę fałszywe i desperackie, ale Astoria nigdy nie wyglądała źle. Nawet kiedy dręczył ją katar. Co innego Scorp, ale taką mieli umowę, że przy rodzicach musiał wyglądać nienagannie. Nie mógł się doczekać wejścia do pociągu, krawat uciskał mu jakieś nerwy, poza tym dostawał już paranoi, że wszyscy widzą zegarek przez jego kieszeń.
— Jesteś pewien, że nie chcesz, żebyśmy poczekali, aż odjedziesz? — upewniła się jeszcze raz matka, patrząc dziwnie na szlochającą małą dziewczynkę, która ewidentnie nie chciała rozstać się ze swoją matką.
— Mamo, nigdy nie czekacie. Mam siedemnaście lat, wiesz?
— Właśnie — wtrącił Draco, krzywiąc się.
— No nie wiem, zawsze stoisz tu tak sam...
— I mi to doskonale pasuje.
— Mnie także — przytaknął od razu ojciec; Scorpius w duchu mu podziękował. — McMillan ma tak niewyparzoną gębę...
— Draco! — syknęła Astoria, patrząc gdzieś za męża.
Obaj, Scorpius i Draco, jak na komendę odwrócili się w tamtym kierunku. Jakby wywołany, z tłumu wyłonił się wspomniany McMillan, z żoną i synem, który chyba specjalnie szedł wolno za rodzicami. Cała trójka przyjęła podobny system: wyglądali jakby szli na przesłuchanie Wizengamotu, ubrani na czarno. Z drugiej strony Scorpius nie był zbytnio zdziwiony, matka jego przyjaciela była siostrą ojca Teodora Notta, jakkolwiek zawile to brzmi. W każdym razie byli jakoś powiązani, co na pewno na McMillanów wpłynęło, bo chociaż Nottów nie można już było nazwać rodzinką z horroru, to coś im jednak z tego zostało. Teodor Junior także nosił się na czarno, do tego upodobał sobie golfy. Przypominał czasem mima i nikt nie nabijał się z niego tylko dlatego, bo kiedy groził, że trzaśnie kogoś urokiem, zazwyczaj był słowny. W szóstej klasie został też mianowany kapitanem drużyny Ślizgonów, a to dawało mu oczywistą przewagę nad jej członkami.
David wyprzedził ojca i zatrzymał swój wózek obok tego Scorpiusa. Przez wakacje chłopak musiał urosnąć kilka centymetrów, bo teraz mógł patrzyć na kumpla z góry. Jego kończyny także wydłużyły się w dziwny sposób. Zawsze był patykowaty, ale widać było, że z wiekiem zaczyna przypominać ojca — Draco lubił kpić sobie z Gabriela McMillana i mówić, że mężczyzna jest „zapałką na posyłki”. Miało to miejsce jeszcze w czasach, kiedy ojciec zajmował wyższe stanowisko. Właściwie, jakiekolwiek stanowisko i nikt nie opowiadał za jego plecami, że widział, jak z rezydencji Malfoyów wynoszą stare gobeliny.
— Dzień dobry — powiedział uprzejmie David i posłał głupawy uśmiech przyjacielowi, ale zaraz się zreflektował, kiedy jego ojciec klepnął go lekko w bark. Sam jednak chwilę później zachował się podobnie, mówiąc:
— Malfoy, widzę cię tu po raz pierwszy, musi ci się nudzić bez pracy, co?
Scorpius nie musiał zerkać, żeby widzieć, jak ojciec zaciska szczękę. Sam miał ochotę przywalić McMillanowi, bo do „niewinnego” pytania mężczyzna dołączył złośliwy uśmiech, pokazując wszystkim swoją diastemę. Straszny widok, przynajmniej dla Scorpiusa. Kiedyś zastanawiali się z Davidem, czy zmieściliby tam z dwa galeony.
— Ty też najwyraźniej nie masz za wiele obowiązków, skoro odprowadzasz dorosłego syna na pociąg — odparł Draco chłodno.
— Nie, po prostu dostałem służbowy samochód od mojego szefa, żebym mógł odwieźć Davida, nie mogłem się powstrzymać. — McMillan uśmiechnął się szeroko. — Możesz nie wiedzieć, ale mają nowe ulepszenia i zostały oddane do użytku dzięki mojemu departamentowi, ale po tobie nie spodziewałbym się takiej nowoczesności.
— Gabriel, przymknij się — warknęła matka Davida. Posłała Astorii przepraszające spojrzenie; wyglądała na mocno zażenowaną.
Zapadła krępująca cisza i Scorpius chciał już zaproponować, żeby wsiedli do pociągu, bo na pewno ojciec Davida ma pełno obowiązków i tylko go zatrzymują tymi pogawędkami, kiedy z drugiej strony peronu rozległo się głośne:
— Nie wierzę!
Davidowi wyrwało się ciche „Merlinie, nie”. Z tłumu wyłonił się Marcel Hitt, pchając wózek swojej córki, która biegła za nim z ogromnym terrarium w ramionach, a jeszcze dalej wlokła się jej matka. Wyglądała trochę tak, jakby żałowała, że się tu znalazła, ale trudno było jej się dziwić. Scorpius zaczął się zastanawiać, czy to przypadkiem nie sen — robił się tu powoli mały cyrk. Draco i Gabriel nie lubili się za bardzo, dało się to jeszcze zaakceptować, Hittowie jednak byli tutaj tylko dolaniem oliwy do ognia.
Scorpius uważał ich bardziej za ciekawostkę niż za nowy model rodziny. Już sam fakt, że był to efekt związku córki Waldena Macnaira i syna zdrajców krwi prowadzących sklep ogrodniczy na Pokątnej, robił z tego związek dosyć nieprawdopodobny. A przecież mieli jeszcze córkę! Imogen wyglądała jak skóra zdjęta ze swojego ojca, ale wszyscy powtarzali jej, że jest gorszą wersją Ramone, o czym świadczyć miało to, że była posiadaczką dwóch pająków — Tobiasza i Faustyny. Wszyscy troje wyglądali przy Malfoyach i McMillanach jak kuzyni, o których mówi się, że są ekscentryczni.
Marcel ledwo wyhamował wózkiem, ale kiedy już mu się to udało, wydał z siebie „uch!” pełne ulgi i wyszczerzył zęby. Także przywdział garnitur, ale nie obyło się bez koszuli w kwiatki, na której widok Scorpius o mało nie zawył ze śmiechu. Spędzał kiedyś wakacje u Hittów i odkrył całą szafę takich, ale i tak na czterdziestoletnim mężczyźnie prezentowały się śmieszniej; musiał zagryźć mocno zęby na wewnętrznej stronie policzka, żeby nie wymsknęło mu się nawet ledwo słyszalne parsknięcie.
— Małe spotkanie rodzinne, czy jak? — zagadał Marcel miło, bez cienia złośliwości.
— Teraz już tak — burknął Draco i spojrzał krytycznie na Hitta.
Imogen i Ramone w końcu dotarły do nich. Dziewczyna, wyraźnie zdyszana, postawiła delikatnie terrarium na swoim wózku i obejrzała je ze wszystkich stron. Potem jakby przypomniała sobie, że nie jest tu sama i przywitała się uprzejmie ze wszystkimi. Jej matka jedynie skinęła głową, ale nie dało się nie zauważyć, że na widok Malfoyów jej brwi zmarszczyły się na ułamek sekundy. Tragikomedia sięgnęła apogeum i brakowało tylko jednej osoby, ale Scorpius miał świadomość, że Dwight Pearson już dawno siedział w pociągu, traktując obowiązki prefekta naczelnego śmiertelnie poważnie. No, był jeszcze Ted, ale Malfoy specjalnie go nie uwzględniał, bo jeszcze nie przeszła mu obraza majestatu za wyrzucenie z drużyny.
Odetchnął. Jeszcze nigdy tak nie pragnął usiąść w końcu w przedziale. Rozpoczęła się bitwa, kto bardziej dba o swoje dziecko. Ale kiedy wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Imogen i Davidem, zdał sobie sprawę, że to bardziej konkurs na to, kto szybciej ucieknie do pociągu przed swoimi rodzicami.
Uratowała ich właśnie Hitt.
— Nie chciałabym psuć tej podniosłej chwili, ale — spojrzała ostentacyjnie na zegarek matki — jest za pięć jedenasta. Wypadałoby znaleźć sobie jakieś normalne miejsce.
Ku uldze Scorpiusa, rodzice pierwsi zaczęli przytakiwać. Astoria, mimo protestów syna, zamknęła go w żelaznym uścisku. Poklepał ją ponaglająco po plecach, błagając wszystkie bóstwa, by matka się nie rozpłakała. Kiedy w końcu go puściła, zdał sobie sprawę, że jest już za późno. Dodatkowo zostawiła na jego policzku ślad szminki i potargała mu włosy, by później znów je przyklepać, robiąc mu na głowie hełm. Musiał wyglądać jak kretyn, w sumie nic nowego, ale może gdzieś w pobliżu stała Zabini? Oczywiście nie obchodziła go jej opinia, ale mimo wszystko trochę wstyd być obcałowywanym przez matkę, jakby wyjeżdżał na całe życie. Alicia mogłaby pomyśleć, że jest maminsynkiem.
— Pisz, dobrze? Jeśli będziesz czegoś potrzebował albo...
— Mamo — wycedził z zażenowaniem, kątem oka dostrzegając złośliwy uśmieszek Davida — nie jadę tam pierwszy raz. I na pewno wrócę, nie?
Astoria uśmiechnęła się przez łzy i poklepała go po policzku.
— Niedawno byłeś taki mały i...
— Mamo!
Kobieta wycofała się, pozwalając Draco i Scorpiusowi uścisnąć sobie niemal służbowo dłonie. Ten jeden gest wyrażał więcej niż tysiąc słów — „nie rób nic głupiego, nie wyciągaj koszuli ze spodni, nie zmuszaj matki do słania wyjca”. Scorp kiwnął głową i chwilę później Malfoyowie oddalili się, zostawiając syna z cierpliwie czekającymi przyjaciółmi. Ich rodzice zostali na peronie, prawdopodobnie tylko po to, żeby tradycji stało się zadość i dzieci mogły im pomachać przez okna przedziału. Scorpius nigdy nie machał. Nawet cieszył się z tego, że nie musi. Kiedy wtarabanił się ze swoim kufrem do pociągu, a później do przedziału, z którego David uprzednio wygonił jakichś pierwszaków, opadł ciężko na siedzenie. Odruchowo pomacał kieszeń marynarki, a kiedy wyczuł pod palcami zegarek, odetchnął.
Miał wrażenie, że to będzie naprawdę długi rok.

10 komentarzy:

  1. Gburek ukłonił się, burknął coś pod nosem i oddalił się na krzywych nogach przypominających dwa szparagi — padłam.
    Nie uśmiechało mu się rozpoczynać nowego roku szkolnego z napuchniętym językiem, wyłażącym z ust jak jakaś wielka parówka — teraz to już leżę.
    „Żaden z ciebie Krum, Malfoy”, powiedziała Scorpiusowi Alicia Zabini, kiedy okrutnie dawała mu kosza na błoniach w czwartej klasie. „Żadna z ciebie wila” odgryzł się wtedycute.
    — Zawsze na ostatnią chwilę, zginęlibyście beze mnie — burknął tylko — cały Draco.
    Ten jeden gest wyrażał więcej niż tysiąc słów — „nie rób nic głupiego, nie wyciągaj koszuli ze spodni, nie zmuszaj matki do słania wyjca” — tak. W skrócie: kocham Malfoyów.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo przyjemny do czytania masz styl. Lekki i podszyty humorem. Oby w dalszym ciągu było to fajnie wypoziomowane, bo w końcu jak jest zawsze cukierkowo i wesoło to wkrada się nuda u odbiorcy.
    Dobrze wykreowałaś Scoripiusa. Bez takiej sztywności Draco, który u Ciebie widać już w dorosłości złagodniał i wrzucił na luz. Jestem ciekawy jak poprowadzisz to opowiadanie i mam wielką nadzieję że nie będzie to kolejne opowiadanie o nastolatkach i ich codziennych i błahych rozterkach, problemach. Liczę, że jednak jakąś przewodnią fabułę tu wpleciesz, ciekawą historię.
    Życzę dużo weny i czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie za bardzo umiem pisać komentarze, ale chciałam dać znać, że ja też czytam to opowiadanie :)
    Nie znam poprzedniej wersji, ale może to dobrze, bo mam Time Witness "na świeżo". Strasznie podoba mi się postać Scorpiusa, swoją drogą to chyba pierwsze fanfiction ze Scorpiusem w roli głównej, które dodałam do zakładek. Sam Draco też jest bardzo ciekawy - mam wrażenie, że dajesz trochę (może niezamierzenie) pstryczka w nos tym wszystkim fanfickom, w którym Draco jest młodym wpływowym bogiem o twarzy Ryana Goslinga albo Boyda Holbrooka ;) No i Astoria jest na swój sposób podobna do rodziców Dracona z tą swoją rodzicielską miłością do syna, tyle, że Lucjusz i Narcyza nigdy się z tym nie afiszowali.
    Motyw z zegarkiem jest bardzo ciekawy, ja również mam wrażenie, że to jeden z tych magicznych przedmiotów, który trzeba ukraść, aby stać się jego właścicielem. I bardzo podoba mi się to, że nie zaczynasz fabuły od razu od podróży w czasie, tylko powoli wprowadzasz nas w świat głównego bohatera. Ciekawe, do jakich czasów cofnie się Scorpius. Może do czasów dzieciństwa Draco? Bo pewnie po to wprowadziłabyś postaci Davida i Marcela.
    BTW Marcel w koszuli w kwiatki pająki Tobiasz i Faustyna ujęły mnie za serce <3

    Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    PS: Przycisk do obserwowania nie działa :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :D
      Mnie działa i nie wiem właściwie jak temu zaradzić. Kurde, będziesz chyba musiała zrobić to przez panel bloggera. :C

      Usuń
  4. Umarłam właśnie ze stresu. Umarłam, bo Jadeyn napisała, że przycisk do obserwowania nie działa, więc ja oczywiście musiałam sprawdzić, czy u mnie też nie działa. No ale działa, a w dodatku blogspot poinformował mnie: "Już obserwujesz bloga Już nie można się cofnąć" i zanim przetworzyłam, że to drugie to tytuł, zdążyłam się przestraszyć, bo blogspot mówiący do mnie "już nie można się cofnąć" brzmiał co najmniej złowrogo.
    Schował zegarek do kufra, pomiędzy zeszłoroczne śmieci – po czo ten przecinek?
    na pewno nie dałby się nabrać na to, że stworzeniu jest przykro – po czo to mieszanie czasów?
    Wygładził włosy w ilości średniej dwa na krzyż na jajowatej głowie - dziwna składnia
    aż w Ministerstwie się przekonają – czy przy zastosowaniu kursywy dla podkreślenia się przekonają nie lepiej odwrócić kolejność: przekonają się? Chodzi o to, że ta kolejność dziwnie brzmi przy nacisku na te dwa słowa.
    prezentował się jak zjawa przywoływana Kamieniem Wskrzeszenia – bo te zjawy to robią taką prezentację, normalnie jak na wybiegu… „Prezentacja” ma wydźwięk melioratywny, tworzysz więc dziwny dysonans.
    Albo jakaś nocna mara odpędzana Lumosem rzuconym od niechcenia. Chociaż... prawdę mówiąc, gdyby ktoś próbował rzucić w ojca zaklęciem, zwłaszcza tak lekceważąco, najprawdopodobniej obudziłby w nim żądzę mordu. A patrząc po tym, jakim Draco Malfoy stał się niezainteresowanym światem, zgryźliwym facetem po czterdziestce, to byłby wyczyn. - trochę koślawy ten fragment. Też dlatego, że z jednej strony piszesz, że zwykłe od niechcenia rzucone zaklęcie go ożywi, a potem, że tu super wyczyn, jakoś go ocucić ze stagnacji emocjonalnej, no i szok i omg.
    spytał w końcu Draco tonem uprzejmej pogawędki – dziwna składnia, Draco spytał w końcu…
    — No, szkolne. Jakie inne rzeczy można kraść z kufra? - <333
    Poza tym, Scorpius bardzo lubił swoją czapkę z daszkiem - bez przecinka, http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/b-Poza-tym-b-aby;10425.html
    Miał dożywotni zakaz grania w drużynie jako pałkarz, ale w tym roku miał nadzieję chociaż na ścigającego. Tak przecież nie można rozkwasić nikomu nosa, ani „przypadkiem” posłać tłuczka w leżące na trawie ciało jęczącego Gryfona. - <3
    Z ojcem łączyło go tylko to, że również był wysoki i szczupły, chociaż Draco dodatkowo był też okropnie blady. – powtórzenie
    „Żadna z ciebie wila” odgryzł się wtedy. - przecinek przed „odgryzł”
    Estetyka, to było ich mottem. - motto
    z tłumu wyłonił się wspomniany McMillan, z żoną i synem - po czo ten przecinek?
    wyglądali jakby szli - przecinek przed „jakby”
    Z drugiej strony Scorpius nie był zbytnio zdziwiony, matka jego przyjaciela była siostrą ojca Teodora Notta, jakkolwiek zawile to brzmi. W każdym razie byli jakoś powiązani, co na pewno na McMillanów wpłynęło, bo chociaż Nottów nie można już było nazwać rodzinką z horroru, to coś im jednak z tego zostało. Teodor Junior także nosił się na czarno, do tego upodobał sobie golfy. - …chyba trochę zbyt wiele oczekujesz od czytelnika. Znaczy: zrozumieć – (chyba) zrozumiałam (choć zatrzymałam się przy tym fragmencie dłużej i jest to całkowicie niepotrzebne i wybijające z rytmu, nie podoba mi się), ale chyba nie ma to dla mnie takiego znaczenia, jakie powinno mieć…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. David wyprzedził ojca i zatrzymał swój wózek obok tego Scorpiusa. - taka luźna propozycja: ten tekst jest pisany dość swobodnym językiem, może pokusić się o neologizm i napisać „scorpiusowego”? :)
      Scorpius nie musiał zerkać, żeby widzieć, jak ojciec zaciska szczękę - no… właściwie musiał zerknąć, żeby widzieć. Nie musiał zerkać, żeby wiedzieć, że zaciska, nie o to Ci chodziło?

      Jej, uwielbiam Scorpa za jego porównania, słodki, nastoletni cynizm i paranoję na punkcie tego zegarka! Podoba mi się relacja, jaką budujesz pomiędzy Scorpem i jego rodzicami. Fantastyczne zagranie z zebraniem tej całej gromady na peronie, tylko… ciężko się to czyta. Strasznie ciężko. Z całego zgiełku zapamiętałam jedynie dwa pająki, a i właściwie imię tylko jednego – Faustyna (o ile w ogóle dobrze zapamiętałam). Nie wiem, czy nie zdecydowałaś się na zbyt wiele informacji naraz. Ja rozumiem, że może nie wszystkie są aż tak istotne, że je muszę pamiętać, niemniej mówię o tym też w kontekście łatwości czytania. Bo ja osobiście musiałam sobie robić przerwy i w pewnym momencie odpuściłam sobie też analizowanie koneksji między kolejnymi bohaterami, których wprowadzasz i przez to czuję się, jakbym coś przegapiła. Chodzi mi o to, że scena, która miała być lekka i zabawna – i ten aspekt wyszedł Ci świetnie, cały czas utrzymywał się fajny absurdalny humor – stała się w pewnym momencie dla mnie zbyt ciężka, aby rzeczywiście mogła tak odprężyć, jakby mogła. Musiałam odpuścić sobie czytanie tekstu z taką uwagą, jakbym chciała, żeby się nie zakatować. Oczywiście mimo tego i tak mi się podobało, bo ciężko byłoby mówić o niepodobaniu się przy takiej treści, takich porównaniach i nawiązaniach, za które należą Ci się oklaski. Muszę Ci powiedzieć, że Twoja wersja Harry’ego Pottera wydaje mi się nawet bardziej magiczna i taka pełna w kwestii kreacji świata niż książki Jo :’)
      — Niedawno byłeś taki mały i... - kwikłam!
      Pozdrawiam, ściska, życzę wena i czekam na nowy rozdział!

      Usuń
  5. Po tym jak Scorp powiedział, że przecież wróci, złośliwie pomyślałam, że w Hogwarcie to nic nie jest pewne i jego powrót, zwłaszcza z tym dziwnym zegarkiem u boku, staje pod znakiem zapytania. Oczywiście nie życzę mu śmierci, bo mimo iż jest Malfoyem i mimo iż nie znoszę Draco, Scorp wydaje się być po prostu świetny. Jest w nim coś, co mi się podoba i biere go w ciemno.
    Chociaż szkoda mi Draco, ale nie wiem dlaczego. Zasłużył sobie, o to i dobrze mu tak. A spotkanie na dworcu to karma, ot co.
    cóż, nie mam nic więcej do dodania. uwielbiam twój humor w opowiadaniach, więc nie muszę dodawać chyba, że świetnie się bawiłam podczas czytania :P
    Fan Fic HP w twoim wykonaniu - też biere w ciemno i bez alkoholu! :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. W ogóle jej! Uwielbiam fanfiction HP, jakiś taki sentyment mi został z dzieciństwa i wczesnego nastolectwa, więc jak zobaczyłam na któryś z miliona katalogów blogasia opatrzonego twoim nickiem, od razu poleciałam patrzeć. A tu tylko jeden rozdzialik do nadrobienia...
    Bardzo potocznie wyraża się ten czterdziestoletni, zmęczony życiem Draco. Najpierw skrzywiłam się przy "syfie", potem przy "urwaniu głów" itepe... Chodzi mi o to, że no nie wiem, spodziewałabym się, że ktoś stary i wychowany w taki sposób, w jaki wychowany był Draco, będzie wysławiał się jednak trochę schludniej, nie tak byle jak, szczególnie kiedy jest zestawiony w scenie ze swoim nastoletnim synem. Jakoś tak nie czuć w jego słownictwie wieku, bo wyraża się tak samo, co Scorpius. Ofkorz to może być celowe (aczkolwiek wątpię? najwyżej się mylę, hehe), nie wiem, w końcu gobeliny im z domu wynoszono i te sprawy, ale jakoś tak... za potocznie jak dla mnie, o wiele, do dorosłych Malfoyów mi to pasuje jak pięść do nosa niestety.
    W ogóle... jakoś tak dziwnie się to czyta. Dość tak ciężko. Przy Lecie to płynie, potocyzm w narracji pierwszoosobowej tam pasuje jak najbardziej (tutaj pewnie personalna, ale mimo wszystko trochę dużo wtrętów), bo wiadomo, pierwszoosobowa, zresztą taki typ bohaterki, takie przegadanie też jest tam spoko, bo fabuła jest raczej prostolinijna i fokle. Byłam ciekawa, jak się spiszesz w trzecioosobówce, a wrażenie mam takie, że chyba trochę cię poniosło. Nie wiem już, czy to styl, czy gigantyczna ilość informacji we fragmencie na peronie, czy co, w każdym razie było trudno. Z tych wszystkich imion, które tam padły, zapamiętałam jedynie Faustynę i nazwisko McMilianów, no niestety będę musiała sobie potem do tych informacji wrócić, bo niet, nie ma szans, że po jednym czytaniu byłabym to w stanie zapamiętać, przynajmniej nie w takiej zawiłej formie, w jakiej nam to zaserwowałaś. Na płynność czytania wpłynęło u mnie też to, że chyba mniej czasu (?) poświęciłaś na wychwycenie tutaj błędów, powtórzeń ogólnie od groma, a mnie z nimi zawsze czyta się źle, jestem na nie chyba jakoś przesadnie wyczulona.
    Ogólnie to podoba mi się pomysł z zegarkiem, którego kradzieży prosił się właściciel, no jakoś tak fajno. Reakcja Scorpiusa bardzo adekwatna, widać po zachowaniu, przemyśleniach i reakcjach po prostu, że to pierwsza kradzież, w dodatku taka z wątpliwościami nie natury moralnej, przynajmniej nie ze swojej strony :P. Wrażenia raczej na plus, chociaż ten styl mocno boli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wyrwał małemu skrzatowi zegarek i schował go do kieszeni, od razu zapinając jej zamek, jakby się bał, że inaczej przedmiot sam wskoczy z powrotem prosto w łapy stworzenia. Chłopak przetarł spoconą twarz koszulką i posłał skrzatowi spojrzenie pełne furii. - jakoś tak, no nie wiem... najpierw masz sprecyzowane (mały skrzat i zegarek), a zaraz potem tak ogólnikowo (przedmiot i stworzenie). Dziwnie to brzmi, bo widać, że straszniebardzo powtórzenie było niechciane.
      Miał dożywotni zakaz grania w drużynie jako pałkarz, ale w tym roku miał nadzieję chociaż na ścigającego. - miał i miał. Jedno zdanie po następnym znów "mając".
      W drzewie genealogicznym był jedynym Malfoyem, którego włosy nie przybrały tego odcienia platyny robiącego z nich znaku rozpoznawczego rodziny. - nie wiem, jakoś tak... pokrętnie, zbędnie zawile, trochę bełkotliwie to napisałaś? + w tym akapicie cztery "był".
      — Wszyscy tak ładnie wyglądają, a ty zawsze jak psu z gardła wyjęty. Pokażmy, że Malfoyowie są coś warci, Scorpiusie.- no oni wszyscy tak potocznie, że aż boli. Mają pokazać, że są coś warci, wysławiając się w ten sposób? e.e
      Scorpius miał ochotę przewrócić oczami tak mocno, że prawie skręciło go w środku. - przez szyk wychodzi na to, że chciał tak mocno przewrócić oczami, że by go skręciło. A miał tak mocną ochotę.
      Na peronie dziewięć i trzy czwarte były już tłumy. Wśród nich trzy nieruchome figury, jakimi byli Malfoyowie, niczym właściwie się nie wyróżniały. No, może tym eleganckim ubiorem, jakby nagle znikąd mieli wyskoczyć fotografowie i zacząć robić im zdjęcia do magazynu modowego, ale Scorpius zdążył przywyknąć. Estetyka, to było ich mottem. - były, byli, było.
      Z drugiej strony Scorpius nie był zbytnio zdziwiony, matka jego przyjaciela była siostrą ojca Teodora Notta, jakkolwiek zawile to brzmi. W każdym razie byli jakoś powiązani, co na pewno na McMillanów wpłynęło, bo chociaż Nottów nie można już było nazwać rodzinką z horroru, to coś im jednak z tego zostało. Teodor Junior także nosił się na czarno, do tego upodobał sobie golfy. Przypominał czasem mima i nikt nie nabijał się z niego tylko dlatego, bo kiedy groził, że trzaśnie kogoś urokiem, zazwyczaj był słowny. - był, była, byli, było, był.
      Kiedyś zastanawiali się z Davidem, czy zmieściliby tam z dwa galeony. - a nie "ze" dwa?

      Usuń