Nie będę się tłumaczyła, że miałam jakiś ach trudny okres w życiu, bo w sumie to nie, ale no... mam kryzys blogowo-internetowy, kiedy mnie to kompletnie nie interesuje, ale tak się składa, że rozdziałów na tego blogaska mam jakiś taki tam zapas. No, to będę sobie je publikowała, mam nadzieję, nie co trzy miesiące. Niech chociaż ten blog nie jest martwy jak ja w środeczku. Ale wiedzcie, że ja czytam komcie, ale nie odpisuję, ale je aprobuję, jakbym nie aprobowała, to bym napisała "ić stond" i tyle, o. No, to pozdrówki, koniec tego bablania.
Moment, w którym pociąg opuścił już peron dziewięć i trzy czwarte, David przestał w końcu mechanicznie machać matce, mrucząc pod nosem „Merlinie”, a Imogen zasunęła stanowczo drzwi przedziału — porównać to można było do ucieczki z kotła prosto w miejsce chłodne i spokojne. Hitt na pustym siedzeniu obok okna postawiła terrarium, postukała palcem w jego szybkę i wydała z siebie coś, co brzmiało jak wyjątkowo żywiołowa reakcja na coś uroczego, a potem sama usiadła na wolnym miejscu i spojrzała wyczekująco na Scorpiusa.
Malfoy
uniósł brwi i przeniósł wzrok na Davida, a kiedy ten również
zaczął gapić się na niego tak, jakby oczekiwał wyjaśnienia,
Scorpius miał ochotę stamtąd uciec. Trafił z deszczu pod rynnę,
brakowało tylko wielkiej czerwonej strzałki na jego głową,
krzyczącej niczym wyjec: „Scorpiusie Hyperionie Malfoyu,
natychmiast wytłumacz się ze swoich win!”
—
Scorp, nie udawaj idioty — westchnęła Imogen.
—
Teraz nie udaję.
—
Ty nigdy nie udajesz — odpowiedział mu natychmiast David.
Imogen
niedyskretnie kopnęła kumpla w łydkę i zrobiła do niego wielkie
oczy, w odpowiedzi dostała bezgłośne „no co?” W końcu David
odwrócił się z powrotem w stronę Scorpiusa i powiedział:
—
Dobra, nieważne. Co zrobiłeś? Polazłeś do sklepu Weasleyów?
Zamknąłeś tego waszego skrzata w tej starej szafie, z której nie
może się deportować? Znowu zaczarowałeś drzewo genealogiczne,
żeby wszystkie twarze były twarzami Wybrańca?
—
Ej, to akurat zrobił Nott, nie ja, a matka nie chciała mi uwierzyć!
—
Scorp, przyznaj się.
—
Ale ja naprawdę nic nie zrobiłem. Zwłaszcza czegokolwiek z
twarzą Wybrańca. Zauważylibyście.
—
Jasne, a twoi rodzice odprowadzili cię na peron, bo nie potrafili
się z tobą rozstać.
—
No... tak.
Imogen
przeczesała palcami krótkie włosy i wzruszyła ramionami,
najwyraźniej zmęczona użeraniem się ze Scorpiusem. Wywabiła z
terrarium mniejszego pająka, który musiał być Faustyną i
pozwoliła mu ukryć się za swoim uchem, skąd chwilę później
uciekł na cienkiej nici pajęczyny i służył teraz młodej Hitt za
kolczyk. Scorpius zerknął na Davida. Chłopak przez chwilę patrzył
na tę scenkę z miną jasno mówiącą, że zawartość jego żołądka
domaga się wolności, ale potem potrząsnął głową.
Scorpius
wzruszył ramionami. Powinni się już przyzwyczaić, ale czasem było
to dosyć trudne, bo Imogen traktowała te pajęczaki jak pełnoprawne
zwierzątka domowe, jak koty czy sowy! Odwrócił wzrok w stroną
okna i oparł policzek na dłoni zwiniętej w pięść. Miał teraz
trochę inne zmartwienia. Czuł się tak, jakby ukryty zegarek
wrzucił mu do żołądka kamień i regularnie go powiększał. Jak
inaczej miał wyjaśnić to, że nie opuszczało go wrażenie, że
przedmiot jest okropnie ciężki, jakby jego waga zwiększała się
proporcjonalnie do poczucia winy „nowego właściciela”? Ale w
sumie... czy on był zdolny do odczuwania czegoś takiego? Nie, to
zbyt nieprawdopodobne nawet jak na niego. To nie zmieniało faktu, że
zegarek musiał mieć jakąś moc magiczną. Inaczej nie mógł
wytłumaczyć tego, że w pół miesiąca poczuł się tak od niego
uzależniony. Innego słowa
nie potrafił znaleźć, ale czuł, że nikt nie może zegarka
zobaczyć, mimo że bardzo chciał się tą tajemnicą z kimś
podzielić. Bał się też spróbować go jakoś uruchomić, bo to
wiązało się z ryzykiem, że namierzy go Ministerstwo — to mógł
być przedmiot czarnomagiczny, bo niby dlaczego nie był na sprzedaż?
Ale z drugiej strony dlaczego w takim razie leżał na wystawie? „Do
kuszenia takich idiotów”, podpowiedział gdzieś w mózgu życzliwy
głos do złudzenia przypominający Notta. Scorpius poklepał się
mocno po policzkach, próbując doprowadzić się do porządku.
Musiał się skupić na życiu szkolnym.
Zerknął
na Davida i Imogen. Kiedy wpatrywał się w okno, zdążyli postawić
kufer McMillana pomiędzy siedzeniami, a na nim ułożyli chyboczącą
się planszę do gry w szachy czarodziejów.
—
Ale mów wyraźnie — burknął David. — Moje szachy nie rozumieją
twojego szkockiego akcentu.
—
Mam jeszcze moje w kufrze.
—
Nie, bo wtedy na pewno będziesz oszukiwać. One z kolei rozumieją
tylko ten twój bełkot.
Imogen
trzepnęła go otwartą dłonią w ramię i skupiła się na grze.
Scorpius czasem zastanawiał się jakim cudem należała do ich
paczki. Tiara ledwo dotknęła jej głowy, od razu wykrzyknęła
„Hufflepuff!”, mimo że matka Hitt była w Slytherinie, a ojciec
w Ravenclawie. Możliwe, że włóczyła się z nimi dlatego, bo ona
i David wychowywali się razem, niemal jak rodzeństwo przez przyjaźń
ich rodziców, ale to było dosyć słabe wytłumaczenie. Scorpius w
dzieciństwie bawił się z wieloma kolegami z domu, ale teraz nie
mógł nazwać ich przyjaciółmi. Przykładem mogła być chociażby
Alicia Zabini, uważająca Scorpiusa Malfoya za ostatniego kretyna.
Kiedy mówiła do niego, patrzyła tak lekceważąco, jakby był
przygłupim pierwszakiem. Na niego!
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nazwisko Malfoy liczyło się w
świecie magicznym, dziadek Lucjusz snuł czasem niemal
nieprawdopodobne historie o ich bogactwie i o tym, jak poważał ich
Czarny Pan. Trochę kłóciło się to z tym, co mówili inni, ale z
dziadkiem trzeba było się zgadzać, bo według ojca „na starość
trochę zwariował”. Scorpius lubił wierzyć w wersję Lucjusza.
Mimo to czuł się trochę tak, jakby to Nott przejął pałeczkę
bycia liderem, zwłaszcza że odkąd został kapitanem, jego ego
wzrosło do monstrualnych rozmiarów. Mógł sobie także pozwolić
na najnowszą miotłę...
Scorius
potrząsnął głową. To był tylko chwilowy kryzys. Na pewno.
Wsadził dłonie do kieszeni marynarki, by niemal odruchowo
sprawdzić, czy zegarek wciąż tam jest. Leżał sobie spokojnie na
samym dnie. Może jednak powinien o nim powiedzieć? David i Imogen
zupełnie go ignorowali, przerywając pełną napięcia ciszę
komendami wypowiadanymi w stronę pionków. To był chyba odpowiedni
moment. Byli tak skupieni na grze, że nie powinni wypytywać o
szczegóły.
—
Ej, słuchajcie, muszę wam coś...
Słowo
„coś” zamieniło się w pełen przerażenia skrzek (krzykiem by
tego nie nazwał), kiedy drzwi przedziału otworzyły się
gwałtownie, do środka dostało się pełno dymu, a ciało Albusa
Pottera zmiotło z kufra planszę. Przez chwilę nie było wiadomo,
co się dzieje, dopiero kiedy Imogen rozpędziła dym, zobaczyli
stojącego w progu Teodora Notta. Na czoło wyszła mu okropna żyła,
a w dłoni dzierżył różdżkę. Na jego twarzy dostrzec można
było tylko chłodną determinację i nawet David nie zarechotał
głupio, a wpatrywał się jedynie z przerażeniem w Albusa. Ten
przez chwilę przypominał trupa, a później zaniósł się tak
okropnym kaszlem, że Scorpiusa przeszły ciarki.
—
Albus?
Imogen
z wahaniem odsunęła jak najdalej terrarium ze znajdującym się w
środku Tobiaszem i nachyliła się nad Potterem. Z jej pomocą
podniósł się i usiadł na kufrze, a jego mina wskazywała na to,
że nie był już tak odważny, jak musiał być przed chwilą.
Teodor nadal celował w niego różdżką, ale kiedy David wyciągnął
swoją i machnął na niego ostrzegawczo, Nott schował swoją do
kieszeni. Wyglądał tak, jakby ten ruch go otrzeźwił, nie
przypominał już zimnokrwistego mordercy, a obudzonego z długiego
snu Teda.
—
Właź do środka, bo Walker na pewno wszystko słyszał i zaraz tu
przylezie — warknął Scorpius.
Teodor
nawet na niego nie spojrzał, ale zasunął drzwi przedziału i
usiadł pomiędzy nim i Davidem. Albus nie zwrócił uwagi, że
uciekł na miejsce obok terrarium, a pająk szykował się do
heroicznego skoku z głowy Imogen prosto na jego ramię. Zapadła
niezręczna cisza. Pięć osób było już tłumem, zwłaszcza gdy
dwie trwały najwyraźniej w jakimś konflikcie. Scorpius zerknął
na Pottera. Znał go już siedem lat, a jednak nigdy nie widział
tak... wystraszonego. Nie kolegowali się co prawda, nie spędzali
wspólnie wolnego czasu, właściwie to pierwszy raz jechali w jednym
przedziale, ale dzielili dormitorium. Potrafił zauważyć, że
Potter nie potrafi się zamknąć, nawet kiedy zdecydowanie powinien.
Teraz wyglądał tak, jakby chciał wsiąknąć w swoje siedzenie i
stać się niewidzialny. Możliwe jednak, że było to spowodowane
szokiem. Musiał mocno uderzyć plecami o kufer.
—
Dobra, Ted, co się dzieje? — W głosie Imogen słychać było
lekkie poirytowanie.
Nott
spojrzał na nią dopiero po chwili i prychnął.
—
Potter nałgał swojemu ojcu, że jest kapitanem, mój myślał, że
kłamałem, więc obaj napisali do dyrektora i zrobiła się afera,
mój ojciec dzisiaj na peronie miał małą konfrontację z Wybrańcem
i oczywiście znowu to my wyszliśmy na psycholi — powiedział w
końcu. — Mówiłem ci, kupo smoczego łajna, że jeszcze raz coś
zrobisz i cię wywalę.
—
Z drużyny, nie z pociągu — warknęła Hitt.
Teodor
posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, ale zignorowała go i zwróciła
się do Albusa:
—
To było dosyć nierozsądne, wiesz o tym?
Potter
spojrzał na nią tak, jakby jej nie poznawał. Zresztą, dosyć
dziwne było to, że Imogen w ogóle się do niego odzywała. Nie
lubili się za bardzo, może dlatego, że nie wstydziła się swoich
powiązań z Waldenem Macnairem, a jednocześnie nie popierała tego,
co on uważał kiedyś za święte. Po prostu było jej to obojętne
i nie czuła się winna tego, że rodzina jej matki była
wielopokoleniowym stadem psychopatów i morderców. Według wielu
ludzi powinna ich głośno potępiać, ale nie widziała w tym
najmniejszego sensu, skoro nawet ich nie znała. Wszyscy umarli albo
gnili w Azkabanie. Jej obojętna postawa nie podobała się tym,
którzy w procesie naprawiania świata uznawali, że wszyscy powinni
myśleć tak samo, by uniknąć pojawienia się jednostek podobnych
Voldemortowi. Oczywiście Potterowie tak nie sądzili, ale Albus był
dosyć specyficzny, zwłaszcza że Tiara przydzieliła go do
Slytherinu. Wszyscy wiedzieli, że nie chciał tam należeć. To
zobowiązywało go do udowadniania, że nie wszyscy Ślizgoni mają
coś z głową. Kiedy Puchonka przedstawiała cechy, które mu się
nie podobały... to trochę mieszało w jego światopoglądzie.
Albus
przez chwilę wyglądał tak, jakby próbował wymyślić jakąś
odpowiedź, ostatecznie jednak zignorował Imogen i zwrócił się do
Teda:
—
Nie musiałeś mnie atakować od tyłu. Dobra, to było debilne, ale
nie wiedziałem, że mój ojciec zacznie się tym chwalić. I nie
możesz mnie za to wyrzucić.
—
Masz rację, nie mogę — odparł Nott spokojnie. — Mogę
przegrupować drużynę i zrobić wszystko, żebyś mógł jedynie
popatrzyć na puchar, który wygramy w tym roku.
—
Nie zrobisz tego.
—
Możemy się założyć.
Z
Albusa zniknął cały szok, wywołany zaklęciem rozbrajającym,
które rzucił na niego Nott. Przez chwilę wyglądał tak, jakby
chciał coś powiedzieć, ale jego różdżka prawdopodobnie leżała
na korytarzu i nie mógłby się obronić, gdyby znowu zirytował
Teda. Podniósł się, kopnął kufer Davida nadal leżący pośrodku
przedziału i wyszedł, zasuwając za sobą drzwi tak gwałtownie, że
aż zadrżały szyby w oknach. Teodor wyglądał tak, jakby już
ochłonął, poprawił kołnierz okropnego, czarnego golfa i rozłożył
się wygodniej, długie nogi opierając o siedzenie naprzeciw.
—
Dziwne, że nie przyszedł jeszcze Walker — zwrócił uwagę David.
— Powinien usłyszeć taki huk i już węszyć.
Scorpius
wzdrygnął się. Benjamin Walker był ich kolegą z dormitorium. A
raczej — „kolegą”. Aspirował do stanowiska prefekta
naczelnego, które otrzymał jego największy rywal z Ravenclawu,
więc można było się spodziewać tego, że będzie ich pilnował,
by udowodnić wszystkim, że to jemu należy się najważniejsza
odznaka świata. Typem był na pewno nieprzyjemnym, a w tylnej części
ciała nosił monstrualnych rozmiarów kij. Oczywiście nie naprawdę,
ale zachowywał się tak, jakby nie potrafił się przez to zgarbić.
—
Daj spokój z tym kretynem. — Ted skrzywił się. — Gdzie
Tyłkobłysk?
—
Przestań tak na niego mówić! — warknęła Imogen, ale zareagował
na to tylko śmiechem.
—
Dwight przecież jest prefektem naczelnym, musi siedzieć w ich
przedziale — powiedział David.
No
tak, był jeszcze Dwight Pearson. Ich kilkuosobowa grupka byłaby
niekompletna gdyby nie ultrahigieniczny Krukon, którego ojciec
wymyślił rewolucyjny proszek do prania szat. Mianowicie, po
posypaniu nim prały się same, a jeśli ktoś wydał więcej
galeonów, czyściły rękawami także inne ubrania zgromadzone w
wannie. Scorp uważał ten wynalazek za idiotyczny, bo przecież
znano na to zaklęcia, ale czarodzieje uznali to za rewolucję i tak
jak wcześniej mało kto o Pearsonach słyszał, tak teraz byli
popularni. W Hogwarcie raczej się z tego śmiano, powstał
pseudonim „Tyłkobłysk”, którego używali Ślizgoni, zwracając
się do Dwighta. Prawdę mówiąc, w tym momencie Scorpius cieszył
się, że go z nimi nie ma. Ted nie miał humoru, posprzeczał się
już z Potterem, a robienie przykrości Prefektowi Naczelnemu
pierwszego dnia jego kadencji
nie było zbyt rozsądne. Nawet jeśli znali się tak długo.
Scorpius westchnął. Na tapetę wszedł nowy temat i nie mógł już
wspomnieć o tym zegarku. Zresztą, nie chciał tego robić przy
Teodorze. Zaraz posypałyby się głupie komentarze. Trzeba było
udawać, że wszystko jest po staremu.
—
Benio musi być wściekły — odezwał się w końcu.
—
Nie mów na niego „Benio” — burknął Ted. — Co ty, ciepły
jesteś?
—
Sam tak na niego mówiłeś w zeszłym roku.
—
Bo tak było na tej jego walentynce. „Beniu, ty nawet nie wiesz o
moim istnieniu” I ta harfa dla ubogich. Może to ty mu ją
wysłałeś, Malfoy?
Scorp
nie odpowiedział. Teodor Nott był ostatnim chamem, zwłaszcza kiedy
próbował do końca ochłonąć po czymś, co go rozdrażniło.
Niestety, był też cholerykiem, co wykluczało dłuższe przerwy w
docinaniu Scorpiusowi na każdym kroku. W takich chwilach Malfoyowi
kończyły się pomysły tego, co mógłby mu odpowiedzieć, mimo że
planował to całe wakacje. A przecież musiał być miły, skoro
chciał jeszcze pograć dla domowej drużyny. Zostało mu tylko
ćwiczenie cierpliwości.
Jakieś
półtorej godziny, pięć głupich żartów i dwie rozgrywki szachów
czarodziejów później, pociąg wjechał na stację w Hogsmeade.
Teodor już dawno wyszedł do swojego przedziału, bo niby
przypadkiem wcześniej nie poczekał na nich, nie chcąc dyskutować
z ojcem i wolne miejsce znalazł jedynie tam, gdzie była Alicia
Zabini. Oczywiście poinformował o tym Scorpiusa dopiero w momencie,
kiedy zapanowała nareszcie atmosfera spokoju. Musiał ją zepsuć na
sam koniec, okraszając to uśmiechem złośliwego trolla. Najgorzej,
że nie przypominał trolla. To, że Alicia zaprosiła go do
przedziału, który zajęła ze swoimi znajomymi, było o wiele
bardziej prawdopodobne niż gdyby zaprosiła tam Malfoya. Scorpius
przeklinał Notta w myślach.
—
Dogonię was — burknął do przyjaciół, czekających na niego
cierpliwie, po raz kolejny.
Imogen
i David wymienili się spojrzeniami, ale w końcu wyszli, obiecując,
że zajmą mu miejsce w powozie. Nie słuchał ich. Musiał schować
zegarek w kufrze. Nie mógł go mieć przy sobie cały czas,
powstawało ryzyko, że wypadnie mu gdzieś w drodze do szkoły albo
w Wielkiej Sali. Otworzył kufer i wsadził przedmiot między
ubrania, a potem jeszcze je przyklepał, jakby to miało mu pomóc w
zapadnięciu się zegarka jeszcze niżej.
Z
pociągu wyszedł ostatni, prosto w ścianę ulewnego deszczu.
David
wraz z Imogen ustąpili miejsca co najmniej dziesięciu osobom, nim
Alicia Zabini wręcz siłą wepchnęła ich do powozu, który zajęła
z Nottem i swoją koleżanką. Scorpiusa nie widać było na
horyzoncie, a dziewczynie trudno było odmówić, zwłaszcza że
powoli zaczynało kropić. Imogen postawiła sobie terrarium na
kolanach, ale David i tak ledwo wcisnął się na siedzenie obok
niej. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco — zawsze
znajdowali sobie ze Scorpem powóz, by mogła zająć jedną stronę
sama razem z pająkami. Teraz nie mogła skazywać Davida na
gnieżdżenie się z trzema innymi osobami na wąskich siedzeniach.
Alicia
Zabini przez chwilę patrzyła dosyć krytycznie na jej terrarium,
ale kiedy spojrzała w twarz Imogen, jej twarz rozświetlił uśmiech.
—
Zmieniłaś fryzurę, co? — zagadnęła miło, bez cienia
złośliwości.
Hitt
przez chwilę mrugała tylko oczami, a później odwzajemniła
uśmiech Ślizgonki i pokiwała głową. David zmarszczył brwi i
spojrzał przyjaciółkę. Nawet nie zauważył, że coś zmieniała,
dla niego wyglądała tak samo jak przez całe wakacje.
—
To mały eksperyment mojej mamy. Trochę ubolewa, że nie mam takiej
szopy na głowie jak ona. Ucieszyła się tylko, że chociaż przez
chwilę pobędę blondynką.
—
Twoja mama ma piękne włosy, Imogen. Co nie, Heather? — Alicia
spojrzała na swoją koleżankę, a ta natychmiast pokiwała głową.
— Jak wywiesili w gablocie zdjęcia drużyn quidditcha sprzed wojny, to
właśnie rzuciło mi się w oczy. I jeszcze twój ojciec — zwróciła się do Davida — jesteś do
niego bardzo podobny.
W odpowiedzi wzruszył ramionami. Gabriel McMillan był chyba największym
buntownikiem tamtych czasów, jego najlepszy kumpel dziergał mu
różdżką tatuaże, co spotykało się z dezaprobatą chyba
każdego, prócz uczniów. I matki Davida. Lyra Nott przy wszystkich
twierdziła, że woli rękawy babcinych swetrów, niż te zrobione z
jakichś bazgrołów. Ojciec ubolewał, że David nie wdał się
bardziej w niego, ale już wystarczyło, że chłopak mógłby grać szpilkę
od Madame Malkin w szkolnym przedstawieniu. Tylko pod tym kątem
widział podobieństwo. Był bardziej myszą niż kolorową papugą.
—
Zabini, przestań wszystkim słodzić — burknął Ted, psując miłą
atmosferę. — Siejesz jakąś propagandę, zaraz zaczną za tobą
powtarzać, że Scorp cuchnie.
—
Sam cuchniesz — warknęła Alicia, odgarniając gwałtownie włosy
z lewego ramienia na prawe; nie zwróciła nawet uwagi, że niemal
znokautowała nimi Heather. — Malfoy też. Obaj jesteście siebie
warci. Chciałam porozmawiać, nie wolno mi?
—
Wolno. Ale walenie popisówy przed Imogen to nie jest rozmowa.
—
Zaraz ja ciebie walnę.
—
Tylko spróbuj, to będziesz oglądała boisko do quidditcha z
trybun.
Zabini
już dzierżyła różdżkę w dłoni, kiedy powóz gwałtownie się
zatrzymał i jego drzwi się otworzyły. Trzeba było wysiadać.
Ślizgonka zmrużyła oczy, a potem, niczym magicznie przywołany, na
jej twarz wrócił uśmiech. Przepuściła Imogen przodem, a później
sama wysiadła, starając się przy tym pokazać Nottowi, że nic ją
nie obchodzą jego docinki. Ted jednak wiedział swoje i dało się
to zauważyć na jego twarzy. David przestał o tym myśleć w
momencie, kiedy sam wydostał się na zewnątrz, a w nos uderzyły go
dwie ogromne krople deszczu. Dzielnie jednak poczekał na Scorpa i
kiedy ten do niego dołączył, nadal dziwnie nie w humorze, ruszyli
razem w stronę szkoły. Davida niepokoiło trochę zachowanie
przyjaciela. Zazwyczaj aż nazbyt gadatliwy, tym razem odzywał się
tylko wtedy, kiedy musiał. McMillan nie chciał jednak wypytywać go przy
wszystkich, poza tym kiedy tylko wkroczyli do Wielkiej Sali, porwał
ich szum głosów witających się ze sobą znajomych.
Uciszyło
ich dopiero głośne chrząknięcie od strony stołu nauczycieli. To
dyrektor dał znak, że czas rozpocząć ucztę. Sprawował
władzę od czwartego roku nauki Davida i był przede wszystkim
wielki. Pembroke
Honeybourne miał wielkie bary, ogromny brzuch i zadziwiająco długie
nogi, co ukrywał za czarną szatą z czerwonymi akcentami. Twarz
miał pulchną i miłą, a dopełniała tego rudawa, długa broda.
Według niektórych nie nadawał się na dyrektora, ale już wiele
razy udowodnił, że potrafi być surowy i rządzić twardo całym
zamkiem. Nie katował uczniów długimi przemowami, bo jego samego
nie bawiło prowadzenie monologu przed tłumem wygłodniałych
dzieciaków. Wprowadził jednak listę zakazów, włącznie ze znanym
już wszystkim zakazem wstępu do Zakazanego Lasu.
I tak nikt go nie przestrzegał, bo nowy gajowy, każący mówić do
siebie Ed, nawet to ułatwiał, udając, że nie widzi przemykających
uczniów, z jednym zastrzeżeniem — co złego, to nie on. Pewnie
dlatego nie dostał posady nauczyciela zielarstwa, ku rozczarowaniu
większości uczennic. To nie to, że miał talent, cóż, miał
twarz. I tatuaże. To wystarczyło damskiej części zamku, by
często go odwiedzać. Ed narzekał na system i machał brązową
grzywą włosów albo grał na gitarze — Longbottom, który podobno
się wyrobił od czasów szkolnych, nie był tak... zajmujący.
To właśnie jego brak zauważył David, siadając pomiędzy Tedem i
Scorpiusem przy stole Ślizgonów. Dyrektor rozpoczął swoją
przemowę, a chłopcy rozglądali się za nowym nauczycielem.
Bezskutecznie.
— Chyba Ed jednak dostał posadę — mruknął Nott, poprawiając
krawat, który Imogen pomogła mu zawiązać trochę zbyt mocno.
— Albo jakaś baba.
— Albo nikt, nie będę musiał na to chodzić — burknął
Malfoy.
David zaśmiał się cicho. Ktokolwiek miał w tym roku dołączyć
do grona pedagogicznego, lepiej by zrobił, gdyby uczył Opieki Nad
Magicznymi Stworzeniami albo Historii Magii — tego nie wybrał
żaden z nich, nawet Dwight.
— Z przykrością muszę was zawiadomić, że profesor Longbottom w
tym roku nie będzie uczył w naszej szkole zielarstwa — zagrzmiał
Honeybourne, a w Wielkiej Sali zapadła cisza, nawet Scorpius z nikim
się nie wykłócał. — Jego miejsce zajmie szanowany profesor z
Instytutu Magii Durmstrang, Cyryl Iwanowicz!
Rozległy się nieco niemrawe oklaski, kiedy bocznym wejściem do
sali wkroczył wysoki jegomość w zgniłozielonej szacie. Długie,
ciemne włosy zakrywały jego twarz, gdy pospiesznie zmierzał do
miejsca zajmowanego zawsze przez ówczesnego profesora, ale kiedy
machnął nimi i przebiegł spojrzeniem po sali, David z
rozczarowaniem stwierdził, że facet wygląda całkowicie
zwyczajnie. Takie zdanie miała chyba większość uczniów, bo
przestała zwracać na niego uwagę, kiedy rozpoczęła się
Ceremonia Przydziału.
— Wygląda jak baba, wiszę ci pięć galeonów, Malfoy. — Kiedy
Nott nachylił się do kolegów, uśmiechał się złośliwie.
— Zobaczymy, jak cię obleje, Ted — stwierdziła Alicia siedząca
naprzeciw nich. — Ojciec mi mówił, że strasznie poważnie
traktuje to całe zielsko, dlatego tak długo go trzymali w
Durmstrangu. Zna się na trujących roślinach. No, i jest Ruskiem.
— A niby skąd twój ojciec to wie? — spytał Malfoy z
powątpiewaniem, zerkając na tego całego Iwanowicza.
— Nie interesuj się. Bardziej martw się o to, żebyś w ogóle
zdał — odpowiedziała.
Scorpius wyglądał, jakby chciał już jej coś odparować, ale
wtedy dyrektor znów zabrał głos i chwilę później rozpoczęła
się uczta. Jedzenie wygrało z chęcią kłótni z wredną koleżanką
— wszystko przegrywało w przedbiegach z puddingiem, który Malfoy
zamierzał zjeść sam, już siódmy raz z rzędu.
David, o dziwo, w ogóle nie czuł się głodny. Słodycze od kolegów
jeszcze zalegały mu na żołądku, możliwe też, że była to wina
przygody w pociągu. Popijał jedynie sok dyniowy, słuchając
rozmowy Teda z Alicią. Wykłócali się o jakiś mecz quidditcha z
poprzedniego roku, podczas którego odniosła kontuzję. Stwierdziła,
że to przez Notta i dlatego nie ona została kapitanem. Odgarnęła
z twarzy czarne włosy i uśmiechnęła się do Davida lekko, po czym
wróciła do kłótni. Miała ciemny kolor skóry po swoim ojcu, ale
chyba właśnie to sprawiało, że jej urodę można było nazwać
wyjątkową. Ciemnobrązowymi oczami gromiła wszystkich
niezgadzających się z jej zdaniem (zwłaszcza Malfoya), a z pełnych
ust częściej padały uszczypliwości, niż komplementy. Mimo to
była dosyć popularna, może dlatego, bo jako szukająca Ślizgonów,
już trzeci rok z rzędu zamierzała pomóc swojej drużynie sięgnąć
po Puchar Quidditcha.
Odwzajemnił uśmiech. To dziwne, ale właśnie poczuł się tak,
jakby wrócił do domu.
Powrót do dormitorium był jak zbawienie, zwłaszcza że Scorp
musiał koniecznie spróbować wszystkiego, bo nie jadł śniadania i
wolał napchać się na zaś, żeby burczenie brzucha nie obudziło
go w nocy. Kiedy w końcu tam dotarli, Benjamin Walker zdążył już
schować się za kotarą łóżka na końcu pomieszczenia. Zaklepał
sobie je już w pierwszej klasie, bo znajdowało się najbliżej
łazienki, a on zazwyczaj siedział tam najdłużej. Albus
wyszczerzył się do nich, wskazując głową na łóżko Bena. David
był trochę zdziwiony, że Potter tak szybko dotarł do dormitorium,
ale nie zastanawiał się nad tym długo — był zmęczony.
— Pewnie chowa bazyliszka w kufrze — sarknął Ted, rzucając się
na swoje łóżko i zarechotał głośno, kiedy głowa Bena wychyliła
się zza zielonego materiału i chłopak posłał mu ostrzegawcze
spojrzenie.
— Albo nie jesteśmy godni patrzyć na odznakę — dopowiedział
Albus, niezbyt przejęty tym, że kolega prefekt na pewno sobie to
zapamięta. Aż dziwne było, że odzywał się do Notta, ale to
mogło świadczyć jedynie o ciszy przed burzą.
Malfoy zarechotał. Przysiadł na brzegu swojego łóżka i beknął
głośno. Teodor spojrzał na niego z obrzydzeniem, ale w odpowiedzi
Scorp jedynie poklepał się po brzuchu. Był właśnie
najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bo rodzice mogli mu
zawracać głowę tylko listownie, a skrzaty robiły najlepsze
jedzenie na świecie. A, no i zjadł cały pudding. Spełnił
wszystkie swoje marzenia. Wyglądało na to, że zły humor z podróży
pociągiem zniknął bezpowrotnie.
David uśmiechnął się pod nosem i otworzył swój kufer. Bałagan
nieco go przerażał, ale piżama znajdowała się tuż pod miotłą,
więc jak na razie nie musiał wyrzucać wszystkiego. Zatrzasnął
wieko i kucnął, by wsunąć skrzynię pod łóżko, a kiedy to
zrobił, opadł w końcu na łóżko, rozprostowując kolana. Nie
musiał patrzyć, żeby widzieć jak Nott krzywi się, kiedy jego
kości wydały charakterystyczne strzyknięcie. Zawsze reagował na
to obrzydzeniem, a McMillana niezmiennie od kilku lat bawiło
irytowanie kumpla w ten sposób.
Kiedy jednak uniósł w końcu głowę, okazało się, że Teodor nie
zwrócił na niego uwagi. Wstał ze swojego miejsca i podszedł do
kufra Malfoya, który ten od niechcenia otworzył, by wyjąć piżamę
i zniknął w łazience. Nott schylił się i podniósł przedmiot,
który w blasku ognia z pieca zabłyszczał niepokojąco. David
zwlekł się z łóżka i podszedł do niego. Tym, co zwróciło
uwagę Teda, był złoty zegarek, pozornie zwyczajny, ale gdy
spojrzało się uważniej, wskazówki okazały się smokami.
— Co to? — spytał głupio.
Nott spojrzał na niego jak na idiotę.
— Przecież widzisz, że zegarek.
David posłał mu urażone spojrzenie, ale Ted nie zwracał na niego
uwagi, bo oglądał teraz zegarek ze wszystkich stron, jakby szukał
w nim ukrytego przycisku albo pułapki dla ciekawskich. Nic takiego
jednak nie znalazł, a bał się chyba cokolwiek wciskać, więc
stali i wpatrywali się w poruszające się leniwie smoki. Trudno
było określić, co tak właściwie jest pociągającego w pozornie
zwykłym zegarku, ale David nie mógł machnąć ręką i pozwolić
Nottowi samemu dumać nad godziną. Dopiero warknięcie Scorpiusa
wyrwało ich z tego transu:
— Pozwoliłem wam grzebać w moich rzeczach?
Zabrał Tedowi zegarek i schował go do kieszeni spodni od piżamy, a
potem posłał im wściekłe spojrzenie.
— Leżało na wierzchu — odparł spokojnie Nott. — Skąd to
masz? Nie stać cię na to.
— A ty skąd to niby wiesz?
— Wszyscy wiedzą, że Malfoyowie nie mają pieniędzy — odezwał
się Benjamin zza zasuniętej kotary; zupełnie zapomnieli o jego
obecności. — Ojciec mi mówił, że macie potworne długi u
Gringotta. To prawda, że nie było was na ostatniej imprezie u
Zabinich, bo po prostu was nie zaprosili? W sumie wstyd zapraszać
kogoś, kogo nie stać na nową szatę wyjściową...
Policzki Scorpiusa przybrały odcień dojrzałego pomidora, ale nie
spuścił wzroku i nie schował się pod kołdrą, jak zrobiłby to
zapewne Dwight. Wyprostował się i rzucił w stronę Walkera:
— Idź polerować swoją odznakę, lizusie.
Później zwrócił się do Teda i Davida:
— A wy zajmijcie się sobą, bo też nie jesteście po wojnie jacyś
bardzo bogaci. Nie tylko mój ojciec był śmierciożercą, ale jakoś
wszyscy — tu spojrzał znacząco na Notta — zdają się o tym
zapominać. Dostałem ten zegarek od dziadka. Dobranoc.
Położył się i zasunął gwałtownie kotarę, o mało nie
zrzucając jej na podłogę. Ted i David wymienili powątpiewające
spojrzenia. Jakoś trudno było im uwierzyć w ten prezent od
spłukanego Lucjusza, ale woleli nie drążyć. Wściekły Scorpius
był gotowy nawet na to, żeby złamać któremuś z nich nos. Jakoś
lubili swoje nosy.
Uszanowanko, trafiłam kiedyś na Twoje opowiadanie i przeczytałam to, co do tej pory napisałaś, i zaglądam tu co jakiś czas, żeby sprawdzić, czy może pojawił się już kolejny rozdział, i jeśli nie masz zamiaru dalej tworzyć, bo wydaje Ci się, że nikt tego nie czyta, to jesteś w błędzie. To, czym urzekłaś mnie na samym początku, to stosowanie zasad interpunkcji i ortografii. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jak trudno jest trafić na potterowski fanfik, w którym apostrofy są powstawiane poprawnie. Poza tym piszesz z sensem. Może to dlatego, że główny bohater jest chłopakiem i coś się dzieje. Nie stosujesz powtarzających się popieprzonych opisów w stylu Stephenie Meyer i w ogóle daleko Ci do poziomu "Zmierzchu". Twoi bohaterowie są bardzo realni, zważywszy na fakt, że to czarodzieje. No i piszesz zgodnie z kanonem - może nie jest to wyznacznikiem dobrego fanfiku, ale mnie osobiście odrzucają jakiekolwiek odstępstwa od Ksiąg Objawionych. Dodam jeszcze, że wychodzi Ci bycie zabawną w opowiadaniu oraz że doceniam estetyczny wygląd bloga. Mam nadzieję, że nie porzucisz tego opowiadania ani pisania w ogóle, o ile cały czas będzie Ci to sprawiać przyjemność. Będę wpadać i sprawdzać. Buziolki.
OdpowiedzUsuń"Beniu, ty nawet nie wiesz o moim istnieniu" <3
OdpowiedzUsuńSuper, że na Time Witness pojawił się nowy rozdział! Czekałam od niego od maja. Dziś zaglądnęłam tu tak od niechcenia, i proszę - niespodzianka.
Bardzo lubię klimat Twojego opowiadania. Czuć tu młodzieżowo-buntownicze klimaty, ale nie brakuje też tej typowej potterowskiej magii z pierwszego tomu. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do tego, że w tym rozdziale mamy jakby za dużo dialogów, z których w zasadzie nic większego nie wynika i które, zdaje się, niczemu większemu nie służą. Możemy oczywiście dzięki nim lepiej poznać bohaterów pobocznych i samego Scorpiusa, ale brakowało mi tu jednak jakiegoś konkretu - jakiegoś zalążka tajemnicy, zapowiedzi wydarzeń, tzw. strzelby Czechowa - zwłaszcza, że te rozmowy zajmują większość rozdziału.
Na szczęście na koniec pojawiło się troszkę więcej konkretów, mamy urlop Longbottoma i jego nowego tajemniczego zastępcę. Cyryl Iwanowicz z tą swoją zwyczajnością na pierwszy rzut oka kojarzy mi się trochę z Remusem Lupinem. Swoją drogą jest tak zwyczajny, że nawet imię i nazwisko ma bardzo pospolite - ciekawe, czy to celowy zabieg ;)
Życzę weny i z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały.